Artykuł dedykuję zwolennikom unii europejskiej, dotacjom unijnym oraz ich beneficjentom.
Polityka to interdyscyplinarna dziedzina. Aby jako tako się w niej orientować trzeba mieć sporą wiedzę z ekonomii, prawa, stosunków międzynarodowych, organizacji państwa, filozofii, socjologii, historii i z wielu innych dziedzin. Najważniejsze jest jednak by mieć chęć do refleksji i odrobinę zdrowego rozsądku.
Obserwacja polskiej sceny politycznej potwierdza, że takiej wiedzy ani zdrowego rozsądku nie ma ogół społeczeństwa, ale także nie mają ich zarządzający nami politycy. Politycy mają inne zdolności, które są dla nich znacznie ważniejsze od samej wiedzy, mają mianowicie zdolności oratorskie. W ramach powszechnej dzisiaj retoryki zagadać można wszystko i wszystkich, prawdę, przeciwnika, rzeczywistość, a nawet swoje sumienie.
W systemie powszechnej indoktrynacji i manipulacji, jaka osiągnęła w dzisiejszych czasach szczyty swojego rozwoju, jest to najważniejsza umiejętność wpisująca się w ducha czasów – pogardy dla rozumu, logiki i racjonalności, a także dla przyzwoitości i honoru.
Sama elokwencja nie byłaby jednak wystarczająca w uprawianiu polityki, gdyby nie natrafiała z drugiej strony na podatny grunt – na powszechną, w około 74% dorosłego społeczeństwa, głupotę.
To agresywne określenie, ale koniczne by wyrwać bezrefleksyjnych wyznawców partyjnych ideologii z ich bezrozumnej strefy komfortu lub przynajmniej napiętnować i zawstydzić. Niech ich dzieci i wnuki wiedzą kto zniszczył im kraj i przyszłość.
Do patriotycznego zaangażowania nawoływali współobywateli ojcowie naszej niepodległości na przykład Roman Dmowski, czy Władysław Studnicki. Najlepszego zdania o obywatelach Rzeczypospolitej nie miał Józef Piłsudski. Dobitnie wyraził to słowami „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy”.
Sto lat nie wystarczyło by te prośby i opinie liderów narodu dotarły do umysłów obywateli, mimo katastrof jakie nas po drodze dotknęły. Swoim artykułem wpisuję się więc w kolejny rozdział epopei narodowej „Dzieje głupoty w Polsce”.
Już Sokrates uważał, że brak wiedzy jest grzechem.
Niccolo Machiavelli stwierdził, że ludzie wolą wierzyć niż rozumieć.
Obaj mieli rację.
Obywatele bardzo często wyrażają niechęć do rozmawiania o polityce, a więc także niechęć do jej zrozumienia, do refleksji.
Często słyszymy „w domu, przy stole nie rozmawiajmy o polityce”, w gronie przedsiębiorców podobnie „tylko nie o polityce, to nie nasza domena”.
Może zmienimy ten pogląd, jeśli zdamy sobie sprawę czym ona jest.
Polityka jest najkrócej rzecz ujmując zarządzaniem państwem i narodem tj. naszym otoczeniem, całym naszym majątkiem, teraźniejszością i przyszłością, sprawami ważnymi dla każdego z nas!
Jesteśmy nie tylko podmiotem tego procesu, ale także uczestniczymy w nim, niestety często niechlubnie – właśnie z braku wiedzy, z niechęci do refleksji, z tchórzostwa lub z perfidnej premedytacji.
Konsekwencje mogą być katastrofalne, jak już nie raz w naszych dziejach bywało – kryzys, zubożenie, wyniszczenie, katastrofa, ruina, grabież i ludzkie tragedie.
Do polityków kierujemy krytyczne uwagi, to standard. Regularnie za wszechobecne patologie w naszym kraju obwiniamy PiS, Kaczyńskiego, PO lub Tuska, w zależności od tego jaka ideologia zagnieździła się w naszych mózgach. My jesteśmy dobrzy, a oni zawsze źli.
Przyglądnijmy się jednak, czy winy nie powinniśmy odnieść także do siebie samych, na przykład do własnego konformizmu i interesowności, do braku najbardziej podstawowej wiedzy i refleksji.
Nie wystarczy wymigiwać się prawem do własnej opinii, jeśli przeczy ona najbardziej podstawowemu zdrowemu rozsądkowi. To powszechny, wyświechtany banał, który ma rozgrzeszać przedstawicieli bezrefleksyjnej masy.
Kilka przykładów na powszechną akceptację patologii.
Czy tak trudno zauważyć, że nie mamy w Polsce demokracji, czyli władzy ludu, a oligarchię partyjną, czyli partiokrację?
Czy tak trudno zrozumieć, że podstawy prawne tego patologicznego systemu daje wychwalana przez ogół Konstytucja?
Czy po doświadczeniach z czasów Gierka trudno pojąć, że nasz rozkwit gospodarczy jest oparty o bilionowe kredyty i zobowiązania, w tym unijne oraz, że ich spłatę nikczemnie rolujemy na przyszłe pokolenia?
Czy trzeba być geniuszem by zauważyć, że zarządza nami najgorsza z możliwych grup społecznych – kasta polityków – bez doświadczenia w zarządzaniu, bez weryfikacji kwalifikacji, bez systemowego bieżącego nadzoru i bez rzeczywistej odpowiedzialności za podejmowane decyzje?
Czy tak trudno pojąć, że dotacje to złodziejstwo?
Absolutnie powszechny stał się egoizm. Ważne, że jakoś sobie radzę, że jest mi dobrze, a poza tym każdy kradnie więc, gdzie tylko się da to i ja korzystam z okazji.
Czy dalej mamy spokojnie się przyglądać jak rozwalany jest nasz kraj?
Nie wystarczy dobrze pracować, być profesjonalistą i jak śpiewał pan Młynarski „robić swoje”. Trzeba jeszcze mieć trochę empatii, zainteresowania wobec tego co się dzieje wokół nas, w czym chcąc lub nie chcąc uczestniczymy, co aktywnie lub biernie akceptujemy.
Egoizm w dużej części zdominował dzisiejsze społeczeństwo, wyparł, a może nawet zniweczył wartości wspólnotowe.
Zamiast być częścią wspólnoty lokalnej, wiejskiej, gminnej, narodowej hołdujemy już tylko tej europejskiej, unijnej, utożsamiamy się bezkrytycznie z religią fałszywego liberalizmu.
Zakompleksiona drobnomieszczańska inteligencja „prowadzona za rączkę” przez bezlitosną indoktrynację całym swoim jestestwem i bezwarunkowo wspiera główny nurt ideologiczny. Było tak za socjalizmu, jest i teraz. Ktoś, kiedyś powiedział – „inteligent to taka ‚świnia’, która sobie wszystko wytłumaczy”.
Artykuł 82 Konstytucji nakazuje nam troskę o dobro wspólne, o swoje państwo.
Nie wystarczy jednak okazjonalnie wesprzeć Orkiestrę Świątecznej Pomocy, solidaryzować się przed telewizorem ze wzniosłymi ideami lub maszerować w kupie wspierając wybraną ideologię przeciwko innej, by uznać się wykrętnie za aktywnego społecznie patriotę.
Obowiązki wspólnotowe bardzo wielu sprowadza również do potulnego tuptania do urn wyborczych, wmawiając sobie za propagandą, że to patriotyczny obowiązek.
Wspieranie oligarchii partyjnej, a co za tym idzie najgorszej możliwej kasty zarządzającej nami i naszym krajem nim nie jest. Jest raczej formą kolaboracji z patologicznym systemem i oligarchami, z uprzywilejowaną partyjną kastą pasożytującą na społeczeństwie.
Wypadałoby mieć odwagę zauważyć i ocenić wszechobecne nieprawidłowości, tym bardziej jeśli ma się w nich swój udział, choćby poprzez ich akceptację, a często także poprzez czerpane dzięki tym patologiom korzyści kosztem innych.
Zadłużamy się z roku na rok, z towarzyszącą nam rozbrajającą ułudą, że wszyscy tak mają, a wielu nawet gorzej.
Wszyscy podniecają się rosnącym patologicznie (inflacyjnie i kredytowo) przychodom (PKB), a zapominają o malejących zyskach, w rosnącej części transferowanych poza nasz kraj. Źródła dochodów i środki produkcji regularnie wyprzedajemy innym.
Życie na kredyt stało się już regułą. Korzystamy z kredytów, ale spłaty rolujemy na nasze kochane dzieci, wnuki i prawnuki, a przecież będzie ich znacznie mniej niż nas, dzisiejszych beneficjentów tych „darowanych i darmowych pieniędzy”.
Złodziejstwo w czystej postaci!
Pierwotne, w tym finansowe korzyści wynikające z przystąpienia do UE zamieniają się, co można już zaobserwować coraz wyraźniej, w zobowiązania, ograniczenia, uzależnienia, w straty.
Tak działa stary jak świat mechanizm „marchewki i kija”.
Wymienię kilka najpoważniejszych zagrożeń związanych z „marchewką”, czyli z unijnymi dotacjami i kredytami.
1/ Ogromne zadłużenie w UE. Do 2020 roku było to w przeliczenie na złotówki 600 mld, a w związku z kolejnymi tzw. funduszami np. Funduszem Odbudowy, Fit for 55, wspólną armią, przeciwrakietową kopułą itd. ta liczba będzie zwiększała się ogromnie z roku na rok. To nie jest darmowy pieniądz – trzeba będzie go zwrócić lub za niego zapłacić składnikami majątku narodowego (jak za Gierka) lub zgodą na niekorzystne regulacje, a także inflacją, czyli odebraniem siły nabywczej polskiej złotówki każdemu z nas.
Wprowadzony na rynek pieniądz – nie ważne czy z dodruku, czy z kredytu, czy z dotacji, z funduszu, ale nie pozyskany w wyniku pracy i kreacji dóbr – musi doprowadzać do inflacji.
Zapraszam do artykułu o inflacji i kolejnego o ekonomii, gdzie omawiam te aspekty bardziej szczegółowo.
2/ Z punktem pierwszym łączy się kolejna patologia wspierana marketingiem i propagandą prounijną – upadek etosu pracy. Wszyscy i wszędzie „modlą się” tylko o unijne pieniądze.
Już chyba mało kto wierzy, że potrafimy sami zarabiać, budować i inwestować. Nawet ekonomiści nie rozumieją pojęcia konsekwentnego budowania potencjału. Regularnie wyciągamy ręce po fundusze, dotacje, które przesłoniły nam trzeźwość widzenia jak bielmo na oczach.
Tysiące bałwochwalczych bilbordów atakują nam umysły jak wirusy. W zafałszowanym przekazie niemal wszystko co mamy, co osiągnęliśmy zawdzięczamy Unii Europejskiej. Zgroza.
Na dwóch przykładach, w skrócie, wyjaśniam fałsz tej propagandy, a do szerszej analizy zapraszam w innych artykułach:
- PKB nam rośnie, bo z pożyczonych pieniędzy będzie rósł, podobnie jak pozornie urośnie nam rodzinny majątek, dom, super auta… jeśli zakupimy je na kredyt!
- wpływy podatkowe w ostatnich trzech latach wzrosły z około 400 do 700 mld zł, ale z powodu opisanego w poprzednim podpunkcie oraz w wyniku inflacji – to nie są osiągnięcia ekonomiczne, to w dużej części patologiczne wzrosty wynikające z pożyczek i inflacji, za które zapłacą przede wszystkim przyszłe pokolenia.
3/ Dług publiczny oraz jego obsługa zmniejszają regularnie efektywność państwa co oznacza, że coraz więcej pracujemy na pożytek obcych, a mniej na nasz własny. Przyszłe pokolenia będą już blisko naszych słowiańskich korzeni „slave”- niewolnik, pracujący na innych. Z roku na rok mamy deficyty budżetowe łatane kolejnymi kredytami. Propaganda wielu inwestycji, jak elektrownie jądrowe czy rozbudowa armii pomija fakt braku własnych środków na te cele, podobnie jak na setki innych.
4/ Regularnie zwiększa się biurokracja unijna – również w naszym kraju – czyli ilość instytucji i stanowisk nieproduktywnych będących konsumentami środków budżetowych, tym samym proporcjonalnie maleje udział podmiotów zasilających go. Niepostrzeżenie urosła nam w Europie nowa, „krwiożercza” i pasożytująca na całych społeczeństwach oligarchia urzędnicza. Tworzy biurokrację, stanowiska, żąda za swoje „kwalifikacje” ogromnych wynagrodzeń i opływa w etos europejskiej elity. Mnoży programy, fundusze głównie po to by pobierać od nich swoje finansowe prowizje. To z tego powodu programy mogą być durne, nielogiczne byle tylko mieściły się w ramach ideologii i propagandy oraz oczywiście i przede wszystkim by przynosiły wpływy. Kasa ma się zgadzać, a rolnicy mają pracować – nie politykować! Inni obywatele też! Wyobraźmy sobie skalę o jaką toczy się walka. Jak zabiorą każdemu z nas w Europie 1,00 Euro to w unijnej kasie przybędzie niemal 500 mln.
5/ Rośnie ilość szczegółowych przepisów, które nawet jeśli w części są zrozumiałe i lepiej organizują otoczenie, to bez dwóch zdań stanowią dodatkowe obciążenia, czyli przeszkody i koszty dla obywateli, dla podmiotów gospodarczych i budżetu.
6/ Przybywa restrykcyjnych unijnych regulacji, które wprost redukują nasze pożytki jak np. ograniczenia w transporcie międzynarodowym, limity lub zakazy połowowe na Bałtyku, kontrola rynku rolnego, imigracyjne parytety, energetyczne i militarne zobowiązania itd. W tych sprawach nie jesteśmy już samodzielnym decyzyjnym podmiotem.
Rosnący centralizm jest zaprzeczeniem demokracji. Mało kto rozumie, że każdy unijny program obciążony jest daninami na rzecz oligarchii unijnej – o to w nich chodzi. Już niedługo będziemy z uśmiechem na ustach… „pluć krwią”.
Nasi zarządzający nie umieją pobudzać gospodarki, to zbyt trudne. Oddali się więc bez reszty pozyskiwaniu pieniędzy, bo to łatwiejsze. Za srebrniki tracimy niezależność.
Dzięki manipulacjom jesteśmy drenowani na naszym własnym rynku.
Firmy typu Castorama, Leroy Merlin, Brickomarche, SIG drenują nas w sektorze materiałów budowlanych. Sieci sklepów Biedronka, Lidl, Kaufland drenują nas poprzez sektor spożywczy. CEBRE, SEGRO, Panattoni skupują najlepsze działki pod hale przemysłowe. W bankach i towarzystwach ubezpieczeniowych ulokowały się międzynarodowe kapitały. Cieszymy się, że inwestują i dają nam pracę, ale zapominamy, że zyski transferują do swoich macierzystych krajów.
Amerykańskie korporacje społecznościowe sprzedają nam swoje usługi nie płacąc u nas podatków.
Polskie firmy są wykupowane przez obcy, inwestycyjny lub spekulacyjny kapitał. Wypracowywane przez te firmy zyski również transferowane są poza nasz kraj. Ogłupiani fałszywymi teoriami gospodarczego liberalizmu pozbywamy się środków produkcji, ziemi, lasów, złóż a siebie sprowadzamy do roli wyrobników i konsumentów.
Są tacy którzy cieszą się z takiej internacjonalnej „filantropii” państwa kierowanego przez nieudaczników bez wyobraźni i procesów myślowych. Czy czasem niewolnicy na plantacjach bawełny nie mieli podobnego statusu? Mieli przecież zapewnioną pracę i wikt.
Na rynku toczy się bezwzględna gra interesów, a nam ma wystarczyć ciepła woda w kranie.
Z obcym protekcjonizmem na wspólnym europejskim rynku nie może sobie dać rady nawet nasz potentat w produkcji okien dachowych firma Fakro.
Dlaczego tego nie widzimy, dlaczego taki stan rzeczy tolerujemy? Odpowiedź jest prosta. Bo w tym mafijno-unijnym układzie też możemy dostać swój ochłap, swoje srebrniki, swoją marchewkę – swoją dotację.
Przezorny i wyrafinowany establishment wyhodował sobie ogromne rzesze współwinnych w postaci bezrefleksyjnych i pazernych obywateli.
Biegną po „darowane pieniądze” na łeb, na szyję, ustawiają się w kolejkach po dotacje, często w wielu kolejkach. Każdy chce zgarnąć dla siebie jak najwięcej. Kieruje nimi jedna z najstarszych na świecie cech odróżniających ludzi od innych ssaków – chciwość.
Kiedy koledzy przedsiębiorcy pytają mnie czy wziąłem dotacje na wdrażane przeze mnie projekty, odpowiadam – nie kradnę.
Najczęściej wprowadzam ich w osłupienie. U większości pojawia się podejrzenie, że zwariowałem. U nielicznych zauważam mikroślady refleksji.
Generalnie można wyciągnąć wniosek, że wystarczy złodziejstwo nazwać dotacją, a już przestaje być złodziejstwem.
Kiedy do tego procederu doda się opisujące go banały typu:
- pobudzanie przedsiębiorczości i aktywizację
- wspieranie inwestycji lokalnych
- wzmacnianie określonych sektorów gospodarki
- moderowanie rozwoju
- pomoc dla młodych itd.
to chyba naprawdę trzeba być pozbawionym zmysłów by twierdzić, że jest inaczej, a wręcz odwrotnie!
Pomagając jednym, przeszkadza się innym!
Korzysta jeden – płacą wszyscy!
W związku z brakiem ekonomicznego przymusu – darowane, podobnie jak kradzione, nie tuczy!
Dodajmy do tego, w patologicznym pakiecie jeszcze:
- ogromną skalę marnotrawienia lub precyzyjniej rozgrabiania kreowanego pieniądza poczynając od wierzchołka piramidy pierwotnych beneficjentów rzeczywistych: Unii-> EBC-> administracji rządowych-> banków komercyjnych-> fundacji-> aż po panią, która przyjmuje wniosek – zanim w ogóle dotrze on do -> obdarowanego wybrańca
- brak sprawiedliwości
- rozwalenie „w pył” zasady równego dostępu do rynku
- ogromny potencjał korupcyjny
- brak efektywności w związku z brakiem wspomnianego już ekonomicznego przymusu.
Mógłbym tak jeszcze długo wyliczać patologię tych rozdawanych, ukradzionych wszystkim obywatelom, pieniędzy.
Do prania mózgów zaangażowano całą moc propagandy państwa wzmocnioną oratorskimi zdolnościami niechybnie elokwentnych polityków, a na dokładkę zaangażowano potęgę wspólnotowej ideologii Unii Europejskiej.
To już wystarczająco dużo aby ani jedna wątpliwość nie zagościła w mózgach beneficjentów – „paserów i złodziei nowej generacji”.
Propaganda mami nas, to prawda, ale nie zapomnijmy także o zwykłej ludzkiej motywacji załapania się na łatwą „darmową kasę”, powszechnej i towarzyszącej ludzkości od zarania dziejów – chciwości.
Oczywiście można by tych „biednych ludzi” – beneficjentów dotacji – próbować tłumaczyć. Oddziaływuje przecież na nich ogromna machina marketingu i indoktrynacji.
We wszystkich telewizjach, o każdej godzinie i na każdym kanale błogosławi się „lewą kasę” i „modli” by choć cokolwiek spadło z „pańskiego stołu”.
Jadąc polskimi drogami oślepiają nas tablice reklamujące hojność cioci Unii. Za chwilę bedą one zasłaniać znaki drogowe.
W każdym programie publicystyki politycznej państwo redaktorstwo ani się nie zająknie, nawet nie przejęzyczy piejąc psalmy pochwalne nad błogosławieństwem dotacji, czytaj złodziejstwa.
Uciemiężone przez socjalizm społeczeństwo polskie od dziesięcioleci tęskniło za wujkiem z Ameryki lub ciocią z Zachodu. Teraz ich dobrodziejstwo jest wreszcie na wyciągnięcie ręki… w żebraczym, błagającym o jałmużnę geście.
Wyhodowaliśmy w sobie uwielbienie do wszystkiego co „zachodnie”, a przy okazji kompleksy niższości, które będą leczyć całe pokolenia.
Już Mieszko I oddał swojego syna Bolesława, późniejszego Chrobrego, w geście poddania germańskiemu Cesarzowi Ottonowi. Tyle tylko, że nie przeszkodziło to im obu bić Germana i gonić precz aż do Magdeburga. Dzisiaj zestawienie postaci Chrobrego i Tuska słabo wypada dla tego drugiego.
Nic dziwnego, że
- pan Balcerowicz przyjął jako własny plan Jeffrey’a Sachsa protegowanego światowego spekulanta Gorga Sorosa
- śmietanka intelektualna wsparła całym swoim jestestwem idee Społeczeństwa Otwartego zaślepiona wolnościowymi banałami zezwalając jednocześnie na grabież majątku Polaków przez spekulantów
- oczywiście nie zapomnijmy o pomocnych w tym procederze srebrnikach pobieranych w radach nadzorczych, w zarządach, fundacjach, instytucjach finansowych itp gdzie nie patriotyzm i rozum są potrzebne, a bardziej przydatne są „zaślinione rączki”
- pan Tusk wjechał do polskiej polityki na „białym koniu” przywożąc ogrom kasy „unijnej” i liberalno-lewicowe ideały zachodnie.
Inteligencja polska oczarowana, zauważona przez innych, doceniona, wreszcie dopuszczona do europejskich elit zaczęła się wdzięczyć na lewo i prawo lub zdaniem innych „robić laskę”.
„Elokwenci” wymądrzają się od lat, że:
- kapitał nie ma narodowości
- w liberalnej gospodarce, jak w kurniku – i lis i kury mają przecież równe szanse
- „Unia jest nasza” – zapominając, że tylko w małym procencie przez co nasze zdanie w Europie jest łatwo przegłosowywane
- dla naszych spraw mamy szukać sojuszy, rozmawiać, negocjować zapominając o istnieniu twardej gry interesów
- mamy wspólne korzenie – chyba chodzi o chrześcijańskie, których już tam od dawna nie widać
- sami nie damy sobie rady, tak jakbyśmy mieli sobie lepiej dać radę uczepieni do cudzego rękawa.
Manipulując banałami deprecjonuje się idee samodzielnego budowania potencjału. Własną drogę, połączoną ze współpracą w oparciu o własne kryteria, określa się jako przeżytek. Establishment wymusza taki sposób myślenia, że jeśli nie Zachód to pozostaje już tylko Wschód. Historia dość boleśnie nas nauczyła, że oba te kierunki są zgubne. Różnice interesów na obu tych kierunkach są zbyt duże, by ciągle popełniać błąd takiego wyboru.
To zakorzenione kompleksy powodują, że nie zauważamy innych możliwości. Typowy syndrom lokaja.
Czas zmienić sposób myślenia:
1/ sojusze, tam gdzie są wspólne interesy, ale bez zaprzedawania duszy
2/ budowa własnego potencjału w oparciu o własne spójne społeczeństwo oraz znane powszechnie od tysiącleci zasady przedsiębiorczości, kooperacji i współpracy
3/ własny system demokracji – Polkracja, znowu „Polska Winkelriedem Narodów” – trochę więcej wiary w nasz własny potencjał!
4/ szerzenie wiedzy i piętnowanie postaw działających na szkodę społeczeństwa
5/ a wszyscy, którzy wzięli dotacje kosztem narodu mają je oddać z odsetkami i przeprosić!
To drogowskaz konieczny do zbudowania w naszym kraju niezbędnych nowych elit.
Jacek Ambroży