Chwalebne jest, że wprawdzie pomału i bardzo nieśmiało, ale pojawiają się w Polsce próby reformowania patologicznego dziś państwa i szerzej systemu społeczno-politycznego.
Jedną z takich prób jest książka „Umówmy się na Polskę” autorstwa dwudziestu ośmiu ekspertów, w tym profesorów. Firmowana jest ona również przez cieszącego się niekwestionowanym autorytetem prof.Antoniego Dudka.
W dominującym politycznym duopolu trzeba uznać taką próbę za niemal rewolucyjną, a już na pewno ewolucyjną.
Dzisiejszy ideologiczny podział na zwolenników Polski liberalno-lewicowej i prawicowo-nacjonalistycznej to wynik codziennej, nieustannej, agresywnej i jak widać skutecznej manipulacji naszymi umysłami.
W tym artykule, bez satysfakcji, rozprawię się z tym dziełem.
Najpierw jednak krótki wstęp, przygotowujący grunt pod krytykę.
Bardzo mało jest w naszym społeczeństwie ludzi refleksyjnych, jeszcze mniej analitycznych, starających się zrozumieć politykę, która odpowiada za wszystko co nas otacza, co codziennie i długoterminowo nas dotyczy.
Ja, na własny użytek, w odniesieniu do aktywności politycznej dzielę Polaków na trzy grupy.
Najwięcej jest wśród nas ideologicznych ofiar tj. bezkrytycznych wyznawców różnych populistycznych idei i stojących za nimi „bożków”. Ci ludzie nie mają nawet najmniejszej ochoty na podjęcie próby zrozumienia mechanizmów społecznych, ani ich konsekwencji – wolą wierzyć. Często używają argumentu, że każdy ma prawo do swojego zdania lub że lepiej jest wybierać (wspierać) mniejsze zło. To „formułki-wytrychy”, które pozwalają reprezentantom tej grupy na rozgrzeszanie swoich wyborów i rezygnację z rozumienia czegokolwiek.
Już raz sobie ułożyli opinie o świecie, raz już zdecydowali się poprzeć jakieś polityczne opcje, idee i nigdy nie zmienią zdania. Nie pokuszą się o obiektywizm w ocenach, głównie po to by samemu sobie nie zrobić krzywdy. To gorzej niż wyznawcy, to źli ludzie.
Sokrates bowiem tak to oceniał: „wiedza jest dobrem, niewiedza jest złem”.
Tę grupę w jednym ze swoich artykułów nazwałem „szaraczkowo”. Napisałem artykuł o takim tytule w 2020 roku – zapraszam.
Druga grupa to interesariusze, czyli ludzie czerpiący korzyści z patologicznego systemu. To szeroko pojęta partyjniacka czereda oraz poprzyklejane do nich pasożyty – prawnicy, lobbyści, pseudo-przedsiębiorcy, publicyści, bankowcy i inne osobniki. Tym ludziom jest obojętna wiedza i argumentacja, liczy się własny interes. Oni także, podobnie jak pierwsza grupa, nie dopuszczą do siebie żadnych refleksji. Umościli sobie wygodne gniazdka i to im wystarcza. Etyka, moralność, sprawiedliwość, czy patriotyzm są im obce lub wtórne. Często są gotowi poświęcić także więzy rodzinne lub przyjaźnie – za „srebrniki”.
Trzecia grupa to systemowi oponenci bardziej lub mniej zorientowani, ale mający odwagę nie wierzyć w powszechnie obowiązujące opinie, bo kompletnie nie pasują im do otaczającej rzeczywistości.
To najmniej liczna grupa, a może najmniej zorganizowana.
O postawach Polaków z dwóch pierwszych grup już czas najwyższy zacząć głośno mówić, obnażać ich destrukcyjny wpływ na nasze losy, by nie czuli się komfortowo z tą swoją konformistyczną, bezrefleksyjną i egoistyczną postawą.
Na to stwierdzenie zapewne wielu może się oburzyć, więc zadam kilka pytań, by im tę prawdę uzmysłowić:
– Czy znacie Konstytucję?
– Czy wiecie w którym artykule odbiera ona nam prawa suwerena, w którym druzgoce demokrację i sankcjonuje oligarchię partyjną, w którym niweczy rzeczywiste czynne i bierne prawa wyborcze?
– Jakie kolejne akty prawne wspierają w naszym kraju oligarchię?
– Jakie parametry ekonomiczne decydują o potencjale gospodarczym państwa, o jego efektywności i rozwoju? Lansowane w mediach PKB nominalne, czy realne? Żadne z nich – oba są nieprawdziwe, źle opisują stan rzeczywisty i trendy.
– Co tworzy bogactwo kraju? Wsłuchując się w wiodące media mam wrażenie, że dotacje unijne.
– Co oznacza słowo suwerenność?
– Jak zlikwidować inflację bez kosztów społecznych?
– Dlaczego w pierwszym półroczu 2023 r. umacniała się złotówka? Czy to wynik wzrostu gospodarczego? W żadnym wypadku, przecież mamy kryzys.
– Co to jest bańka finansowa i mimo, że trzeszczy w szwach, to dlaczego nie pęka?
– Dlaczego Stany Zjednoczone są co roku, a nawet co pół roku o krok od bankructwa, a jednak dalej funkcjonują i są hegemonem?
– Dlaczego pozwalacie zadłużać swoje dzieci i wnuki? Przecież to niegodziwe.
– Kto zaciąga zobowiązania, powinien brać za nie odpowiedzialność i je spłacać, a nie rolować na innych, na przyszłe pokolenia.
Te pytania i wiele innych zadaję znajomym z którymi rozmawiam, zdeklarowanym zwolennikom pasożytujących w Polsce partii politycznych. Nie mają o tych sprawach pojęcia. Co więc pcha ich do bezkrytycznego wspierania wiodących partii?
Ja określam to trzema słowami – konformizm, interesowność lub tchórzostwo. Sokrates dodałby – zło.
Nie mają odwagi myśleć samodzielnie, pozostaje im więc jedynie wiara i stadny pęd na oślep, byle w kupie i zgodnie z mainstreamowymi nurtami.
Tak zawsze wyglądała na przestrzeni stuleci nasza polska droga tj. finalnie od katastrofy do katastrofy.
Ja nie mam zamiaru prosić Polaków o patriotyczne, rozumne postawy, jak kiedyś robił to Roman Dmowski, czy Władysław Studnicki. Ja mam zamiar oskarżać i wskazywać ich winę.
W książce „Umówmy się na Polskę” autorzy tj. dwudziestu ośmiu ekspertów i ekspertek, w tej liczbie wielu z tytułami profesorskimi, zauważają niedomagania systemu i podejmują próbę reformy. Bez pardonu – nieudolną.
Bez zbędnej uprzejmości dla tego zacnego grona – lektura tej książki, po raz kolejny, przekonała mnie o oderwaniu polskiej inteligencji od realiów.
Na swój użytek nazywam elity „elokwencją”, a nie inteligencją, bo poza erudycją nie widzę u nich najbardziej podstawowych zdolności analitycznych i niezależnego myślenia.
Moja złośliwa definicja „elokwenta” jest taka – to erudyta, który przeczytał powiedzmy dziesięć książek na określony temat i ma dziesięć zdań na ten temat, ale żadnego swojego.
Ta moja bezlitosna opinia o polskich elitach wynika także z poniższych obserwacji:
- prawnicy i konstytucjonaliści nie widzą słabości Konstytucji i zawartej w niej manipulacji
- redaktorzy i publicyści polityczni nie widzą, że w Polsce nie ma i nigdy nie było demokracji, a nawet nie umieją jej zdefiniować
- ekonomiści nie rozumieją makroekonomii, doktoryzują się na krzywej Philipsa i teorii Keynesa, a nie rozumieją wskaźników makroekonomicznych, a już zupełnie nie mają pojęcia jak buduje się bogactwo państwa i narodu
- bankowcy nie rozumieją inflacji, nie mają pojęcia jak można ją niwelować bez kosztów społecznych, nie rozumieją nawet tego, że tzw. cel inflacyjny jest wprost niezgodny z Konstytucją
- do tego grona, również dzięki omawianej książce, dołączam także naukowców z profesorskimi tytułami, poniżej w mojej recenzji wyjaśniam powody
- nie sposób nie wspomnieć o ostatniej, najmniej kwalifikowanej grupie społecznej, a mimo tego zaliczanej do elit – specjalistów od gadania, wymyślania lekkostrawnych ideologii i prawienia banałów – o politykach.
Jaka jest więc społeczna przydatność naszych elit? Szczególnie w czasach kryzysów, nabrzmiałych problemów i koniecznych reform? Udowadniają nam na każdym kroku, że są grupą nieprzydatną społecznie, a wręcz szkodliwą.
Pod ich dominacją państwo doprowadzone zostało do katastrofalnego stanu. Tu muszę dodać, że ten „rozkwit”, który widzimy gołym okiem jest ułudą, matrixem i prowadzi nas do kolejnej, nieuniknionej katastrofy.
Podobnie widział to kiedyś nasz narodowy wieszcz:
„Z wierzchu ładna i strojna, dumna i bogata, Lecz wewnętrznego bagna i sto lat nie naprawi; Plwajmy na tę maskaradę i zstąpmy do prawdy”.
Aby moja recenzja była komplementarna odpowiem w tym miejscu na ewentualny zarzut malkontenctwa i nie zauważania osiągnięć już niemal dwóch pokoleń w III RP.
Potwierdzam, są widoczne zmiany, każdy musi to przyznać, ale… w ogromnej części są na kredyt i uzależnienia niespotykane dotąd w historii Polski.
Nie mamy już nie-podległości decyzyjnej. Została zaprzedana za unijne „srebrniki”.
Zauważmy, że na dodatek wyzbyliśmy się wielu strategicznych, budowanych latami sektorów gospodarczych, osłabiliśmy potencjał Polski. Wiele środków produkcji, fabryk, firm nie należy już do nas. Nie rozumiemy, że Castorama, Leroy Merlin, Lidl, Żabka, Kaufland, Rossmann i setki innych wprawdzie oferują wygodne warunki zakupów i miejsca pracy, ale zyski transferują do innych krajów. My niezauważalnie zepchnięci zostaliśmy do roli konsumentów i wyrobników.
Oczywiście zaznaczyć trzeba, że znaczna część rozwoju naszego kraju jest udziałem pracowitych, ambitnych Polaków. Niestety ich wysiłki nie są honorowane i upamiętniane tablicami, jak te unijne, więc wielu tego faktu nie zauważa.
Wpływy unijne do naszego budżetu są kilkunastokrotnie mniejsze od wpływów podatkowych, ale splendor rozwoju marketing unijny przyznaje sobie, mimo że wpłaty nie są darowiznami, a zobowiązania są do zwrotu.
Pomimo ogromnego wysiłku Polaków zadłużenie stale rośnie i na dzisiaj jest, w zależności od tego jak liczyć 20-krotnie, 50-krotnie lub 90-krotnie większe niż to za Gierka. Konsekwencje takiej polityki zadłużania „na oślep” chyba znamy?
Do tego nie ma aktualnie wielu sprzyjających warunków zewnętrznych do naprawy, a raczej są mało optymistyczne:
- malejąca populacja – rosnąca śmiertelność, a malejąca dzietność
- nieustająca chęć opuszczania naszego kraju przez młodzież
- rosnąca ilość emerytów wynikająca z ogromnej dzietności w latach sześćdziesiątych
- jedna z najgorszych w Europie efektywność gospodarcza państwa wyrażona w miażdżącym dla nas wskaźniku PKB per capita, niższym nawet niż w upadłej Grecji
- zanik etosu pracy
- malejąca ilość płatników netto do budżetu, a rosnąca ilość beneficjentów, zobowiązań, w tym socjalnych
- ideologiczny, czyli sztuczny podział społeczeństwa, innymi słowy destrukcja jedności Polaków
- zdemolowany potencjał obronny Polski wyrażający się nie tylko w rozbrojonej armii, odbudowywanej teraz kosztem kolejnych zadłużeń, ale także zaniedbany, a równie istotny, potencjał obronny obywateli, przygotowanie pod działania obronne infrastruktury, w tym rozproszenie centrów logistycznych, magazynowych, energetycznych czy decyzyjnych
- wreszcie źródło wszelkich kłopotów – niekompetentne zarządzanie krajem przez elity partyjne, najgorsza z możliwych opcja kierowania krajem i narodem.
Wracam do recenzji książki „Umówmy się na Polskę”.
To dzieło spłycone zostało intelektualnie już w pierwszym rozdziale. Autorzy przyjęli a priori kluczową tezę, cytuję:
„…problem polskiego ustroju nie dotyczy polityków. Problem jest w nas – Polkach i Polakach!”
Jestem gotowy zgodzić się z drugim zdaniem obwiniającym Polaków, bo oczywiście jesteśmy absolutnie winni całokształtu bałaganu dotyczącego naszego państwa i narodu. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla naszej akceptacji systemu zła, zaniechań i złodziejstwa, dla konformizmu. Zgoda.
Każdy, kto choćby biernie akceptuje dzisiejszą rzeczywistość wspiera tę patologię, kolaboruje z wypaczonym systemem i degraduje kraj.
Jednakże już sam fakt skwitowania jednym zdaniem, że winni nie są politycy i to bez żadnej analizy, uzasadnienia wystawia ocenę niedostateczną za tę sztubacko akademicką próbę korekty systemu.
W drugim rozdziale autorzy dopełniają swoją niekompetencję, cytuję: „… mnóstwo jest populistycznych haseł o „odbieraniu przywilejów politykom” czy „odpartyjnianiu państwa”.
Jak można nie zauważyć, że kluczowym dla każdej organizacji, instutucji, a także państwa jest jakość zarządzania, jakość elit decyzyjnych w szerokim ujęciu.
W tym określeniu mieszczą się:
- wykształcenie i szeroko pojęte kwalifikacje
- doświadczenie w zarządzaniu ryzykiem, czyli nabyta w dłuższej perspektywie czasu umiejetność ważenia decyzji w kontekście ryzyk, skutków krótko i długofalowych i to mających wpływ na całe otoczenie, na wszystkie grupy społeczne, na środowisko
- bieżący, bezpośredni nadzór nad zarządem
- rzeczywista i nieunikniona odpowiedzialność za podejmowane decyzje lub ich zaniechanie.
Trudno jest raczej z tymi cechami właściwego zarządzania się nie zgodzić. A czy mają je partyjne elity, szeroko rozumiane jako aparat tysięcy działaczy oraz ich liderzy? Niechybnie są elokwentni i bardzo doświadczeni, ale raczej w prawieniu banałów. Często także mają doświadczenie w zarządzaniu, ale bez ryzyka, bez nadzoru i bez odpowiedzialności.
Politycy, to najmniej odpowiednia grupa do zarządzania państwem i narodem, jak można nie widzieć tysięcy przykładów potwierdzających tę tezę?
Nie trzeba do tego być ekspertem.
Czy żaden z współautorów książki, ekspertów nie zauważa na przykład utopii wyborów?
Czy choćby tylko w tej wyborczej materii, bez szczegółowego wnikania w meandry prawa, od Konstytucji aż po ustawę Kodeks Wyborczy lub Ustawę o partiach, nie trapi ich pytanie: co bardziej niż głos obywatela wpływa na wybór posła?
Odpowiedź:
1/ wpisanie kandydata na partyjną listę wyborczą
2/ statystyka, czyli wysokie, najlepiej pierwsze miejsce na tej liście
3/ pieniądze, gwarantowane przez państwo na zwrot nakładów na kampanię wyborczą
4/ ogólnopolski marketing w telewizjach, na bilbordach, w radio, w prasie, partiobusy, konwencje, spotkania wyborcze, wsparcie partyjnego kolektywu.
Obywatel w procesie wyborczym to konieczny wprawdzie, ale wtórny w stosunku do powyższych, warunek wyboru. Wyborca jest oczywiście niezbędnym elementem wyboru, ale głównie dla późniejszego napawania się posłów statusem wybranych przez naród przedstawicieli.
Czy można w analizie zdewaluowanego systemu politycznego nie zauważyć patologicznego wpływu aparatów partyjnych, sztabów, tysięcy działaczy czyhających na benefity wynikające z przynależności do partyjnej kasty, oczekujących na stanowiska bez związku z kompetencjami?
Każdy to widzi, a eksperci nie?
Jaki może być powód tej ślepoty?
Autorzy boją się stawiać oczywiste tezy chociaż stawiają je konsumenci spod przysłowiowego kiosku z piwem?
Odcięcie się ekspertów od oceny patologii partyjniactwa rozwijającego się jak gangrena na organizmie społecznym dyskwalifikuje to dzieło i jego autorów.
Powodów do dyskwalifikacji jest jednak więcej.
Kolejny babol to naiwny koncept reorganizacji struktury zarządzania w kraju na różnych poziomach tj. próba połączenia dwóch przeciwstawnych organów zarządzania, a mianowicie samorządowego i wykonawczego na poziomie województw i gmin. To nie tylko utopia – to błąd logiczny.
Znowu, nie trzeba być ekspertem by się zorientować, że aparat administracyjny państwa jest w istocie administracyjnym ramieniem rządzącej partii.
Jego zadaniem jest egzekwowanie stanowionych przez posłow, inaczej mówiąc przez przedstawicieli partii, praw oraz zarządzanie finansami według politycznych decyzji egzekutyw partyjnych.
Próba rozdzielenia organów administracji państwowej, urzędników od decyzyjnej centrali, tj. od głowy Hydry, od rzeczywistych kierowników państwa, to przejaw braku zrozumienia systemu.
Redukcję biurokracji i poprawę jakości pracy oraz kwalifikacji urzędników może zapewnić tylko eliminacja oligarchii partyjnej, w tym jej integralnego elementu – centralizmu.
Kiedyś utopijnym reformatorom poprzedniej epoki przyświecało hasło – socjalizm tak, wypaczenia nie.
Dziś cytowani eksperci próbują bojaźliwie sugerować – partyjniactwo tak, wypaczenia nie.
Skutek takich reform będzie taki sam jak próba reformy socjalizmu – żaden.
Większość zjadaczy chleba, jak obserwuję na każdym kroku, jest zmanipulowana jak nigdy dotąd w historii i odbiera rzeczywistość przez pryzmat wchłoniętego wszystkimi swoimi receptorami narzuconego światopoglądu.
Dla większości ideologiczna manipulacja uzupełnia ukształtowaną przez byt, układy, kontakty i umoszczoną przez lata własną strefę komfortu.
Bodźce, a wręcz instrukcje jakie docierają każdego dnia do społeczeństwa z rozbudowanego ideologicznie aparatu indoktrynacji, po latach takich zabiegów, kształtują opinie, zamieniają je w dogmaty.
W Polsce rządzi duopol, a więc dwie główne ideologie. By wykształcić w sobie obiektywizm i krytyczne podejście do nich trzeba ogromnej woli, odwagi i uporu. Większości go brakuje. „Ludzie wolą wierzyć niż rozumieć” (Niccolo Machiavelli).
Trudno się dziwić. Narzędzia indoktrynacji, sieci układów, powiązań, rozbudowane przekupstwa, interesy, a także być może najgroźniejsze i produkowane masowo ideologie, a więc cały ogromny system pajęczyn oplatających dziś obywatela są rozwinięte jak nigdy dotąd w historii ludzkości. Starożytne, greckie wzorce rozumienia świata odeszły w zapomnienie. Nauki Sokratesa, Platona czy Arystotelesa nie zalęgną się nawet w dzisiejszych umysłach. Za dużo miejsca w nich zajmują banały i populizm rodem z TVN24 i/lub TVP.
Kolejny wątek reformatorski jaki odnajduję na kartach „ Umówmy się na Polskę” dotyczy systemu opieki społecznej ZUS i NFZ.
Przytaczam cytat, bo nie mam siły komentować banałów, pobożnych życzeń w miejsce konstruktywnych propozycji.
„NFZ czy ZUS powinny stać się w Polsce elementem – nie boimy się użyć tego słowa – ogólnonarodowej tożsamości, istotnym spoiwem społecznym naszego kraju. Do odegrania takiej roli konieczne jest jednak, by jakość finansowanych z ubezpieczeń usług, szczególnie w zakresie ochrony zdrowia, znacząco się poprawiła”.
Aż chciałoby się zawtórować – Amen, niech się stanie!
Dziejowe mądrości udowadniają nam dzisiaj swoją nieustanną moc. Byt kształtuje świadomość – ta marksistowska maksyma sprawdza się znowu i bez pardonu.
Większość opinii kształtuje się podprogowo w oparciu o odczucia, sympatie i wspomniany wyżej ukształtowany u każdego indywidualny status własnego bytu.
Inaczej myśli zaharowany rolnik, nie mogący sprzedać w godziwej cenie swoich płodów, inaczej rybak bez szans na połów dorsza, przedsiębiorca próbujący walczyć już nie tylko z dotowaną konkurencją, ale także z kryzysem i rosnącym fiskalizmem. Jeszcze inaczej postrzegają system emeryci, w ich mniemaniu docenieni przez rządzącą miłościwie ekipę oraz profesorowie na państwowych pensjach (budżetowi beneficjenci).
Tych ostatnich oczywiście przywołałem złośliwie.
Złożoność polityki, czyli wszystkich aspektów zarządzania krajem i narodem nie daje szans obywatelowi, który tego usilnie nie pragnie i nie docieka, na wyrobienie sobie obiektywnej opinii, a cóż dopiero mówić o poszukiwaniu nowych rozwiązań.
W tym artykule dokonałem oczywistej, bezpardonowej, ale obiektywnej krytyki zawartych w książce opinii i propozycji, bo opartych o błędne, wręcz karygodnie naiwne założenia.
Są dla mnie sztubackie, dlatego odwracam role.
Państwo profesorstwo, nie zdaliście u mnie zaliczenia i nawet nie dopuszczam Was do egzaminu.
Uczcie się dalej!
#budujmynoweelity