Czas wreszcie „wziąć byka za rogi” i pokusić się o zdiagnozowanie naszego członkostwa w UE.
Wysłuchiwanie żałosnych, populistycznych argumentów z ust polityków i redaktorów może już nie tylko irytować ale co gorsza może być bardzo groźne w sferze narastającej, fałszywej indoktrynacji Polaków dotyczącej naszego stowarzyszenia w Unii.
Za dużo jest w przestrzeni publicznej demagogi, pustych haseł, wyświechtanych i nieprzemyślanych tez, mało precyzyjnych lub wręcz nieprawdziwych argumentów.
Przykładem takiej marnej argumentacji, zarówno za Unią jak i przeciw niej, była rozmowa a właściwie przekrzykiwanie się pomiędzy panią Moniką Olejnik a posłem PiS panem Jackiem Sasinem. Tematem sporu była teza pani redaktor, że sędziowie w naszym kraju są unijni, podczas gdy zdaniem pana posła są polscy (program TVN „Kropka nad i” dnia 03.02.2020).
Sędziowie, zdaniem posła Sasina, zaprzysiężeni są w Polsce i stosują w swoim orzekaniu polskie prawo, ustanowione przez polski Sejm. Zdaniem pani Olejnik jesteśmy jednak w Unii a prawo unijne jest nadrzędne względem polskiego, dlatego sędziowie są raczej unijni.
Prawda, że zgłupieć można? Spróbujmy to rozstrzygnąć.
- Polska jest w Unii więc w myśl rozumowania pani redaktor, że sędziowie są unijni, w zasadzie także wszystko inne u nas powinno być unijne; sorry ale wara od mojego domu i samochodu, są moje a nie unijne
- skoro sędziowie mieliby być unijni, ponieważ jesteśmy w Unii to równie dobrze są światowi, galaktyczni a tak w ogóle to kosmiczni bo to też jest jakaś nasza wspólnota; przykład musi być czasem idiotycznie skrajny by wykazać błąd rozumowania
- doprecyzujmy argument, że Unia jest nasza; hola, hola jest co najwyżej, licząc w uproszczeniu, nasza w 1/27-ej lub 52/705 i w takim także ułamku możemy w niej o ważnych sprawach Europy i nas decydować, czyli powiedzmy bez ogródek jesteśmy z założenia, demokratycznie zależni od większości; marna to nie-podległość gdy rozstrzygać trzeba spory lub walczyć o interesy jeśli przypadkiem są sprzeczne z interesami innych jak np. połowy dorsza w części Bałtyku połączone z brakiem rekompensat dla rybaków, ujednolicenie stawek delegowanych pracowników w transporcie drogowym, redukcja emisji CO2 w naszym kraju o klimacie zimniejszym niż np. hiszpański, budżet unijny czy też stosunek do imperialistycznej i przypadkiem także gazonośnej Rosji itd.
- dlaczego prawo unijne w Polsce ma być nadrzędne względem polskiego skoro w innych krajach sądy zdecydowały inaczej np. w Hiszpanii i w Niemczech; jeśli jednak tak rzeczywiście jest to kto personalnie za uzależnienie Polski odpowiada, to przecież utrata nie-podległości; to wręcz druga Targowica.
Podobnych jak powyższe argumentów można by użyć także w stosunku do wielu innych europejskich dylematów nękających nas Polaków.
Apel o odwołanie do rozumu konieczny jest przede wszystkim w stosunku do eurofili, którzy aż tak bezkrytycznie i bezmyślnie uznają Unię za swoją, że nasze polskie sprawy wywlekają na forum europejskie i osłabiają tym samym rangę Polski i szacunek do Polaków.
Uzasadnienie.
Szacunek do Polski i Polaków wypracowywany był latami przez pokolenia naszych rodaków, przez walkę narodowo-wyzwoleńczą, przez polską filozofię walki „za wolność Waszą i Naszą”, za walkę z okupantami podczas II WŚ i po niej, za papieża Polaka, za Solidarność, za osiągnięcia sportowe, kulturalne i za nasz etos ciężkiej pracy zarówno w Polsce jak i zagranicą, który zresztą bardziej doceniają inni niż my sami.
Natomiast utrata dobrej opinii o Polakach jest już wyłączną „zasługą” polityków a także tych wszystkich, którzy nieroztropnie uważają, że szukanie sędziów w naszych polskich sprawach w Europie jest unijnym prawem a nawet powinnością. To skrajna nieodpowiedzialność.
Wspólna Europa, mimo wielu zalet i zasług jednoczących kraje, nadal jednak jest unią niezależnych państw, w której grają rolę interesy. Dzięki bezmyślnym eurofilom tracimy, już przynajmniej od kilku lat, szacunek obywateli Europy, tracimy sprzymierzeńców a być może stracimy także znaczną część dopłat unijnych.
Zastanówmy się ile tak naprawdę o Polsce mogą wiedzieć statystyczni unijni europosłowie?
Odpowiedź jest prosta – tyle ile im powiedzą polscy europosłowie, w tym pan Donald Tusk, niechybnie unijny autorytet. Łatwo im wówczas autorytarnie i z przekonaniem wypowiadać się o polskich sprawach mając oparcie w zasłyszanych argumentacjach.
Tak wyglądało zawsze „budowanie sojuszy” w przedszkolu, w podstawówce, na podwórku, w wojsku, w korporacji i tak sprawy wyglądają również w Unii. Zawsze lepiej jest mieć „haki” na kogoś i móc wykorzystać je przeciwko jeśli tylko nadarzy się okazja. Sami daliśmy Unii i jej członkom argumenty przeciwko Polsce i sami odtworzyliśmy obraz Polaka-awanturnika. Bez dwóch zdań nie jest to w naszym interesie.
Pamiętajmy, że o tragicznych losach Polski decydowali w przeszłości głównie sąsiedzi i „przyjaciele”. Tą refleksję, ku przestrodze, dedykuję ślepo zapatrzonym w Unię politykom.
Plecie się w Polsce nieustannie o UE jak o wyroczni, o wyższości opinii ośrodków europejskich, o nieomylnej mocy unijnych orzeczeń. Podłożem takich opinii są kompleksy, brak profesjonalizmu, niekompetencja i odwieczny brak poczucia wartości naszych polityków, ślepo zapatrujących się w innych przy równoczesnym braku poczucia własnej wartości. Dla mnie jest oczywiste – mamy po prostu miernych polityków. Dobrym przykładem obrazującym powyższą opinię jest aktualne, bezkrytyczne i bezmyślne rozumowanie dotyczące tzw. braku praworządności w Polsce.
Przysłuchiwałem się posiedzeniu unijnemu dotyczącemu polskiej praworządności. Ocena jest krótka – żenada. Zero merytorycznych argumentów, same frazesy, slogany przeciwko sloganom.
Europosłowie powinni prawo do orzekania o europejskich sprawach odpracowywać w kamieniołomach może wówczas doceniliby wartość pracy i koszty jakimi nas obarczają.
Polscy politycy i to wszystkich stronnictw a także urzędnicy unijni kompletnie nie rozumieją, że wszystkie kłopoty dotyczące prawodawstwa mają jedno pierwotne źródło – dominujące na Kontynencie systemy społeczno-polityczne tj. systemy partyjne funkcjonujące z niezmiennym dogmatem bezpardonowej walki o dominację. Nie rozumieją tego ponieważ sami są w nich uwikłani, są zindoktrynowani jedynie słuszną demokracją partyjną, nazywaną dla niepoznaki przedstawicielską.
Wątków, podobnych do powyższych, dotyczących korzyści stowarzyszenia w UE i jednocześnie potencjalnej utraty niezależności jest bardzo dużo. Żongluje się nimi naprzemiennie powodując chaos w ocenie naszego stowarzyszenia w Unii. Poukładajmy więc sobie argumentację.
Zajmę się jedynie najważniejszymi aspektami, starając się jednak nie wgłębiać zbytnio w szczegóły by nie stracić jasności oceny i szansy na trafne, końcowe wnioski.
Największą zaletą członkostwa Polski w UE są niewątpliwie:
- swoboda przemieszczania obywateli
- swobodny przepływ towarów
- ujednolicenie w Europie całej masy przepisów jak chociażby dotyczących certyfikacji produktów, podstawowej opieki zdrowotnej, ujednolicenia dokumentów, likwidacji opłat roamingowych itp.
Z punktu widzenia samej zjednoczonej Europy, a w praktyce największych beneficjentów tego faktu tj. wiodących państw, czyli dzisiaj Francji i Niemiec, Unia to także wzmocnienie znaczenia Europy na arenie światowej i szansa na dorównanie aktualnym mocarstwom.
Powyższe pozytywne cechy Unii nie wymagają rozwinięcia. Szkoda na ich wychwalanie czasu, chociaż wyraźnie trzeba zdać sobie sprawę, że były i są one kluczowe szczególnie dla kraju takiego jak Polska tj. przez lata izolowanego, uciśnionego i ograniczanego.
Zdać sobie trzeba także sprawę z kolejnego faktu, a mianowicie, że te pozytywne zdarzenia już się stały, niemal zaraz po przystąpieniu do Unii, a teraz już dzieją się inne rzeczy.
Niestety wraz z upływem czasu inny z dogmatów i warunków stowarzyszenia w Unii staje się być najważniejszy tj. akceptacja unijnego prawodawstwa.
Mnożenie regulacji unijnych to w coraz większym i stale rosnącym stopniu prawne formy nacisku na kraje członkowskie. Ten aspekt członkostwa w Unii staje się dominujący i wymaga zachowania naszej, coraz większej, czujności.Rozumieć to trzeba w ten sposób, że najpierw dostaliśmy „kiełbasę” a teraz spodziewać się możemy „kija”.
Wielu z nas Polaków zapewne uważa, że istotną wartością dodaną wynikającą z przynależności do Unii jest fakt korzystania z Funduszy Europejskich.
Otóż nie jest to takie jednoznaczne. Otrzymaliśmy w ciągu 15 lat naszej obecności w Unii około 500 mld zł in plus tj. netto, po zbilansowaniu z naszymi wpłatami do budżetu unijnego (dokument „Zestawienie transferów finansowych budżet UE-Polska”, MF grudzień 2019r.) Roczna wpłata pozyskiwana przez Polskę wynosiła więc średnio około 34 mld zł. Odnosząc tę kwotę do dzisiejszych realiów jest to wartość stanowiąca jedynie 1/25 łącznych wpływów podatkowych państwa.
Dopłaty unijne co najwyżej więc przyczyniły się do pozytywnego przeobrażenia Polski, stanowiły bowiem jedynie 4% wpływów wypracowywanych przez nas samych. Łącznie, przez te piętnaście lat, dopłaty in plus stanowią jednak znaczną kwotę.
Historia świata nie zna altruizmu jednego narodu względem drugiego, należy więc uznać, że te wpłaty trzeba będzie kiedyś zwrócić i to z nawiązką.Przy okazji zauważyć należy, że znaczna część z przekazywanych nam środków wykorzystana została na szkolenia, opracowania, obsługę, reklamę, promocję i wróciła do dawców, czyli w praktyce do instytucji zachodnich.
Przyznam, że trochę mnie irytują wszechobecne tablice informacyjne obrazujące skalę wsparcia projektów inwestycyjnych realizowanych z pomocą UE bo są zbyt nachalne marketingowo.
To tak jakbyśmy uznali, że my Polacy już prawie nic byśmy nie wybudowali naszym własnym sumptem gdyby nie Unia.W tym aspekcie UE wpycha się nam „z butami” i dość nieelegancko w nasze obiektywne postrzeganie rzeczywistości.Kiedy już zaczniemy oddawać te środki tablic informacyjno-marketingowych już zapewne nie będzie.By pokazać prawdziwy, a nie marketingowy, obraz skali tych funduszy porównam ją także do poziomu rodzimej szarej strefy.
Ta ostatnia, jest u nas większa aż trzy razy niż średnioroczne unijne „datki” i szacowana jest na ponad 100 mld zł niepłaconych podatków (przy założeniu 18% szarej strefy w stosunku do skorygowanego PKB – szacunki Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych, marzec 2018).O taką właśnie kwotę zaniżone są wpływy do budżetu wynikające z dzisiejszej degrengolady państwa i świadomego, niekompetentnego tolerowania szarej strefy przez polityków.
Środki unijne przy naszej szarej strefie to przysłowiowy „pikuś”.
Gdybyśmy jeszcze zechcieli odnieść udział dopłat unijnych do innych marnotrawionych bezpowrotnie, potencjalnych przychodów Polski to dodać musielibyśmy także straty własne wynikające z korupcji, biurokracji, niekompetencji, malwersacji i przekrętów.
Śmiem twierdzić, że posiadamy samodzielną, potencjalną ale realną zdolność do podwojenia wpływów podatkowych do budżetu państwa a wyolbrzymione i rozdmuchane marketingowo środki unijne stanowiłyby wówczas marny procent naszych, własnym sumptem wypracowanych, środków finansowych. To nie mieszczący się w głowie ogrom pieniędzy możliwy do pozyskania poprzez poprawę efektywności „przedsiębiorstwa Polska”!!Ta skala nie mieści się w głowie i brzmi jak nieprawdopodobna bajka. To prawda, ale tylko dlatego wydaje się nieprawdopodobna, że nigdy nie mieliśmy należycie zarządzanego państwa i dlatego nie mieści się nam w głowie jaki jest jego potencjał.
Mamy potencjał kraju mlekiem i miodem płynącego ale tylko wtedy kiedy przestaniemy się oszukiwać tkwiąc w zdewaluowanym, niewydolnym systemie i uwierzymy w siebie, w swoje własne możliwości zamiast ciągle oglądać się na Unię.
Śmieszy mnie i jednocześnie przeraża niekompetencja polityków i redaktorów politycznych, narzucających społeczeństwu opinię o naszej dzisiejszej rzeczywistości, którzy poszukując pieniędzy na dziesiątki potrzeb społecznych, w tym np. ostatnio 2 mld zł na onkologię, bredzą o jedynej możliwości wyciągania ich z szuflad. Nie mają pojęcia o ekonomii, nieznane są im kategorie biznesowe jak np.:
- wzrost inwestycji lokalnych poprzez odpisy podatkowe dla obywateli i podmiotów
- wzrost ściągalności podatków i likwidacja szarej strefy poprzez wprowadzenie powszechnych zeznań majątkowych
- zmniejszenie biurokracji poprzez likwidację systemu partyjnego i decentralizację
- profesjonalizacja tysięcy stanowisk decyzyjnych poprzez wprowadzenie systemu weryfikacji kadr
- zwiększenie szybkości obrotu kapitałem poprzez zmniejszenie obciążeń podatkowych podmiotów gospodarczych podatkiem dochodowym
- ponowne uaktywnienie społeczeństwa, przedsiębiorczości i pobudzenie rynku
- odbudowanie sprawiedliwości i podmiotowości obywateli.
O tych wszystkich rzeczach nie mają pojęcia dzisiejsze elity polityczne kraju, wieczni dyskutanci i prelegenci.
Czas by społeczeństwo zrozumiało, że potrzeba nam sprawnych managerów a nie partyjnych demagogów.
Wracając do Unii. Dla takiej dynamicznej i efektywnej Polski przynależność do Unii Europejskiej nadal może być wskazana ale już nie tak bałwochwalczo, uniżenie i uzależniająco jak dzisiaj.
Kolejnym obiektywnym, nieakceptowalnym faktem trapiącym Unię jest rosnąca biurokracja, eurokratyzm. Wraz z powołaniem i rozwojem Unii stworzyliśmy ogromną armię biurokratów, nowych oligarchów żerujących na swoich społeczeństwach. Dopóki urzędnicza administracja regulowała absurdy poprzednich systemów jak na przykład kolejki na granicach, cła zwiększające koszty funkcjonowania, niespójne prawa itp. to jej działania były akceptowalne ale z czasem zaczęła zabierać się za protekcjonizm, ręczne sterowanie reglamentacją przywilejów w oparciu o naciski narodowych, regionalnych, finansowych lub branżowych lobby. To jest główny powód narastających kłopotów Unii, powód Brexitu a także coraz silniejszego wzmacniania idei państw narodowych.
Ta tendencja oporu względem biurokracji unijnej będzie się nadal rozwijać i dotyczyć to będzie wszystkich państw.
Z tego względu projekt wspólna Europa z dużym prawdopodobieństwem będzie się deprecjonował i redukował. Każdy z krajów członkowskich będzie coraz usilniej wyszarpywał coś dla siebie.Niemcy egoistycznie będą dbać o swoją dominację gospodarczą i ekonomiczną w Europie, o niezależność energetyczną, o większy swój wpływ na arenie światowej.
Przyzwyczailiśmy się do pokoju i do stałości naszych granic ale wiele działań naszych sąsiadów każe nam się temu wątkowi ponownie przyglądać i przede wszystkim być czujnym.Zarówno Niemcy jak i Rosja pokazały już, że korekty granic są w kręgu ich zainteresowań.
Francja trzyma się kurczowo Niemiec by załapać się na status mocarstwa wzorem sąsiada. Ten tandem podporządkowuje sobie od dawna pozostałe państwa Europy i będzie nadal dążył do korzystania z ich potencjału za wszelką cenę i wszelkimi metodami nacisku co było istotnym, ukrytym celem Unii od zawsze.
Pozytywny potencjał Unii kończy się na naszych oczach. Zaczął się już ewidentnie schyłek jej pozytywnego oddziaływania na rzecz rozgrywania partykularnych interesów.Idea wspólnej Europy ma też potężnych zewnętrznych przeciwników jak Rosja, USA a teraz także Wlk.Brytania. Ten twór będzie w najbliższych latach sztucznie podtrzymywany i podlegał będzie dalszym podziałom na gruncie ogromnych różnic interesów i nacisków.
Co to oznacza dla Polski?
Zawsze to samo w relacjach międzynarodowych tj.konieczność budowy silnego wewnętrznie, świetnie zorganizowanego, spójnego państwa, likwidację wewnętrznych podziałów i ogromną poprawę efektywności z jednoczesną dbałością o dobre stosunki zarówno z Unią, jaka by nie była, jak i z innymi państwami bez usilnego, panicznego i koniunkturalnego poszukiwania sojuszników.