Inflacja w Polsce rośnie z miesiąca na miesiąc. W Marcu 2021 wynosiła 3,2% (GUS), w Listopadzie 2021 r. już ponad dwukrotnie więcej, bo 7,7%, w Styczniu 2022 r. 9,2%, w Kwietniu 12,4%, w Czerwcu 15,5%, a za Wrzesień 17,2%.
Taki jej poziom oznacza, że w ciągu trzech lat stracimy ponad 50% wartości nabywczej złotówki, w tym również połowę naszych dzisiejszych oszczędności, wynagrodzeń, emerytur czy świadczeń.
To nie są niestety jedyne skutki.
Wiele przedsiębiorstw i przedsiębiorców nie wytrzyma rosnących kosztów, zaprzestanie działalności, a to przełoży się na braki produktowe lub niedostępność usług w następstwie czego wzrosną jeszcze bardziej ich ceny. Nastąpi także odpływ ludzi z nisko płatnych zawodów np. nauczycieli, a państwo ograniczy wsparcie dla wielu potrzebujących grup społecznych. Dziury w drogach nie będą łatane, a lokalne inwestycje, mimo, że od lat niewystarczające, będą jeszcze bardziej ograniczane.
Tu od razu trzeba wskazać, że głoszone zapowiedzi o wzrostach nakładów na taki czy inny sektor czy też wzrost PKB nie osiągają poziomu inflacji, a więc w rzeczywistości, mimo nominalnych wzrostów, stanowią spadki, degradację.
Można mnożyć wizje problemów, które się będą nasilały, ale trafniej jest powiedzieć, że dla wielu na lata lub na zawsze zacznie się koszmar marnej egzystencji.
Taki, realizujący się właśnie scenariusz powinien być wystarczającym powodem by pokusić się o lepsze, dogłębne zrozumienie problematyki inflacji.
Każdy we własnym interesie powinien to zrobić i odnieść tę wiedzę do swojej indywidualnej sytuacji, bo każdy z nas będzie jej skutkami obciążony, chociaż w nierównym stopniu.
Na początek odetnijmy się od obiegowych teorii i medialnych opinii o przyczynach inflacji, ponieważ zbyt dużo mamy w tej materii niezrozumienia, niedopowiedzeń, a także niestety manipulacji.
Już w marcu 2021 roku mieliśmy wzrost cen na poziomie 3,2% (GUS), oraz oczywistą wiedzę o pandemicznych realiach mocno ograniczających efektywność pracy, a jednocześnie mieliśmy masowy dodruk pieniądza.
Spełnione zostały więc dwa najważniejsze warunki dla wzrostu inflacji tj. spadek produktywności spowodowany pandemią i wpuszczenie na rynek ogromnej ilości „pustego” pieniądza.
Innymi słowy parytet dóbr dla wolumenu pieniądza spadł.
Muszę jednak zachować kronikarski obiektywizm i dodać, że wpuszczanie pieniędzy na rynek ma charakter ciągły i ogólnoświatowy, od wielu lat. Przodują w tym procederze Stany Zjednoczone zwiększając podaż pieniądza na światowych rynkach ponad 50-cio krotnie w stosunku do wzrostu światowych dóbr, od czasu Breton Woods (1944).
Gdyby chcieć ten proceder odnieść tylko do Polski to mamy z nim do czynienia w rosnącej skali od 1989 roku oraz przyspieszenie od chwili wejścia do Unii Europejskiej.
Niewypracowywane a kreowane lub „otrzymywane” pieniądze mają to do siebie, że negatywne skutki ich niewłaściwego wykorzystania i dystrybucji kumulują się i ujawniają w dłuższych okresach czasu. Podobnie jest z kurzem w mieszkaniu. Można nie sprzątać tydzień, dwa, a nawet kilka miesięcy. Jaki będzie skutek – wiedzą gospodynie domowe.
Może ten przykład uprzytomni nam grozę niewiedzy i ślepej wiary w ideologiczne teorie o dobrodziejstwie darowanego pieniądza. Upływ czasu zweryfikuje każdą patologię.
Znacznie łatwiej jest coś dostać niż wypracować. Ot cała diagnoza naszych dzisiejszych kłopotów – łatwy pieniądz i brak przymusu ekonomicznego.
O wpływie tzw. czynników zewnętrznych będzie później.
W tym miejscu, dla rozgrzewki, zadajmy sobie jedno zasadnicze pytanie. Jeśli inflacja spowodowana jest czynnikami zewnętrznymi, to dlaczego ściąga się pieniądz z rynku poprzez ograniczanie operacji otwartego rynku (czytaj zaniechanie dodruku), podnoszenie odsetek od udzielonych kredytów, zachęcanie do kupowania obligacji? Odpowiedź jest prosta – bo pieniędzy jest na rynku zbyt dużo.
Powracające cyklicznie i z coraz większym nasileniem kryzysy nie są wynikiem praw natury a kumulacją wieloletnich działań decydentów i podległych im ekonomistów, bankierów – ideologów ekonomii stosowanej.
Zapamiętajmy – inflacja zawsze wynika z naruszenia relacji pomiędzy ilością pieniądza a ilością dóbr pożądanych i dostępnych na rynku. To czysta matematyka.
Równanie inflacyjne
Inflację najprościej opisuje równanie matematyczne ze zmiennymi po obu stronach. Jedna z nich to ilość pieniądza na rynku. Dla bardziej obrazowego przedstawienia problemu umówmy się, że będzie to lewa część równania. Drugą, prawą część równania, stanowi iloczyn ilości dostępnych dóbr, czyli produktów i usług oraz ich cen. Dodać trzeba – dóbr pożądanych przez rynek.
Po jednej i po drugiej stronie mówimy także o dostępnym pieniądzu i dostępnych dobrach.
Co to oznacza? Otóż pieniądz zamrożony na kontach bankowych, w oszczędnościach, w obligacjach skarbowych czy związany w jakichkolwiek aktywach na giełdach nie wpłynie na to równanie.
Uzupełniając opis drugiej strony równania – nie ma w nim dóbr, które nie wpłyną na jego wynik tj. zbędnych, niepożądanych, starych, niemodnych, ogólnie bezużytecznych.
Przykład równania inflacyjnego:
1 mld zł pieniądza dostępnego na rynku = 1000 dostępnych mieszkań x 1 mln zł
Zwiększając ilość dostępnego pieniądza na rynku na przykład dwukrotnie równanie przyjmie następującą postać:
2 mld zł pieniędzy dostępnych na rynku = 1000 mieszkań x 2 mln zł.
Przy założeniu ciągłego zapotrzebowania na to dobro na rynku i przy braku wzrostu ilości tego dobra, dla zachowania znaku równości, cena mieszkań wzrośnie dwukrotnie.
Aby cena nie wzrosła potrzebny byłby dwukrotny wzrost ilości tego dobra na rynku.
To klucz do zrozumienia zarówno inflacji jak i jedynego właściwego sposobu na jej likwidację opisanego jednym słowem – PRODUKTYWNOŚĆ.
Produktywność rozumiana bardzo szeroko jako wzrost produkcji oraz usług, poprawa ich jakości, optymalizacja, obniżka kosztów, modernizacja, wzrost efektywności, podnoszenie kompetencji, dbałość o współpracowników, szkolenia, ale i przymus ekonomiczny, równy i sprawiedliwy dostęp do rynku, a więc natychmiastowe zaprzestanie dotowania różnych podmiotów itd.
Z równania inflacyjnego wynika jednoznacznie, że ograniczenie inflacji może odbywać się na dwa sposoby.
Pierwszy, stosunkowo łatwy, wręcz prostacki, ale i bezlitosny, odbywający się kosztem społeczeństwa, realizowany przez banki centralne, czyli zabieranie pieniędzy z rynku (firmom i obywatelom). Jest to dość prymitywne działanie po lewej stronie równania, podobnie jak prymitywne i łatwe było zalewanie rynku przez dziesięciolecia pustym pieniądzem.
Drugi, najbardziej właściwy, niedegradujący społeczeństwa to stymulacja produktywności, efektywności, wzrost przedsiębiorczości i efektywności pracy całego społeczeństwa wymagający ponadto zapewnienia sprawiedliwego otoczenia prawno-finansowego dla realizujących go podmiotów.
Nie mówi się o nim wcale!? Dlaczego? Bo wymaga wiedzy, doświadczenia, odważnych zmian, a co za tym idzie korekty niewydolnego systemu.
Takie działania nie są realizowane prawidłowo lub wcale. To działania po prawej stronie równania.
Przykład jest bardzo czytelny w ramach jednego produktu i w ramach jednej gospodarki, ale procesy rynkowe i prawdziwa ekonomia to żywy organizm o ogromnej macierzy zależności i o globalnym zasięgu.
Kreacja pieniądza
Lewą stronę równania opisują działania fiskalne państw i światowej finansjery, w tym banków.
Pieniądz na rynku pojawia się z wielu powodów – pożyczki, kredyty, dotacje, w tym unijne oraz dodruki.
Największy wpływ na to mają emisje i operacje wprowadzenia go na rynek, czyli tzw. operacje otwartego rynku, a bardziej dosadnie dodruki.
Najbardziej destrukcyjne w skali globalnej były i nadal są dodruki dolara amerykańskiego począwszy od 1944, czyli od Konferencji w Bretton Woods, gdzie ustalono USD jako walutę światową oraz powiązano ją ze złotem.
W uproszczeniu stworzono globalne zapotrzebowanie na dolara. Łatwiej to sobie wyobrazimy, jeśli zrozumiemy, że pieniądz też jest „towarem”. Wyjaśniam to w dalszej części artykułu.
W 1971 roku uwolniono dolara z parytetu w stosunku do złota co zapoczątkowało Eldorado dodruku.
Cena uncji złota wynosiła w 1944 roku 35,-USD. Dzisiaj zbliża się do 1800,- USD.
Świat dokonuje 95% transakcji z użyciem dolara amerykańskiego. Biorąc pod uwagę wzrost globalnej produktywności, a także wzrost wydobycia złota, dewaluacja dolara, czyli w uproszczeniu wydrukowanie ich bez pokrycia wyniosło pięćdziesięciokrotną wielokrotność parytetu światowych dóbr. Tak wzbogaciły się USA kosztem całego Świata. Innych beneficjentów wybierały sobie według uznania. Pozostali z kolei to nowy typ „niewolników” pracujących w znieczuleniu niewiedzy, w otoczeniu frazesów i światłych ideologii.
Dzisiejszym przykładem destrukcji na ogromną skalę są środki unijne. Dodruk realizowany przez EBC oraz zaciągane kredyty to bomby z opóźnionym zapłonem, które przyniosą nam kolejną degradację, a może już niedługo także katastrofę.
Dla kreatorów pieniądza to złoty interes, bo pozwala płacić niczym (świeżo wydrukowanym papierkiem) za naszą (obywateli) pracę.
Dodruk odbywa się poprzez emisję obligacji i wykup ich przez centralne banki, za pośrednictwem banków komercyjnych.
Taki pieniądz trzeba bowiem „wyprać”, jak w mafii, czyli wprowadzić go na rynek. Temu służą na przykład łatwo dostępne, tanie, czyli nisko oprocentowane kredyty. Ale służą temu również różne, mnożone przez rząd tzw. programy, czyli pompowanie pieniędzy w rynek przez administracje rządową a także samorządy.
Tu musi pojawić się kolejne ważne pytanie.
Dlaczego w ogóle wpuszcza się na rynek dodatkowe pieniądze?
Odpowiedzi znowu jest bardzo wiele, ale najważniejsze w naszym rozważaniu są cztery z nich. Ponumeruję je. I tak, dwie pierwsze są wskazane i przydatne społecznie, a wręcz konieczne, natomiast dwie kolejne powodują destrukcję, są obliczone na skutki doraźne bez analizy skutków długofalowych.
- Zachowanie zrównoważonego wzrostu gospodarczego. Kiedy w prawidłowo zarządzanej gospodarce następuje wzrost produktywności to utrzymanie właściwej proporcji pomiędzy pieniądzem, a rosnącą w wyniku rozwoju produktywności ilością dóbr wymaga dodruku pieniądza. Jeśli się tego nie zrobi pieniądz może się nadmiernie wzmocnić, co nie musi być korzystne np. dla eksporterów. O tym, czy warto wzmacniać swój pieniądz i w jakim stopniu decyduje więc struktura gospodarki np. eksportu i importu. To odrębny wątek do omówienia przy innej okazji.
- Sytuacje kryzysowe, czyli np pandemia. Lockdown spowodował zwolnienie gospodarki i ubytek dóbr na rynku, zmienił ich strukturę i poprzerywał łańcuchy dostaw, czym dodatkowo naruszył dostępność tych dóbr. Dla uratowania biznesów i wsparcia ludności w ciężkim czasie absolutnie uzasadniony był wówczas dodruk pieniądza. Taki ratunkowy dodruk musi jednak spowodować wzrost cen stosownie do naszego równania inflacyjnego – więcej pieniędzy po lewej, a mniej dóbr po prawej.
- Nieefektywna, źle zarządzana gospodarka. Pieniądze nie wynikające ze wzrostu produktywności zalewają od lat nasz rynek. Jakie katastrofalne skutki spowodowały pieniądze z kredytów za Gierka, pamiętamy. Od 1989 roku kreowany lub pożyczany pieniądz demoluje naszą gospodarkę. Z roku na rok mamy deficyt budżetowy co oznacza ni mniej, ni więcej tylko konieczność załatania go kolejnym kredytem, a więc znowu nie wypracowanym pieniądzem, a takim który zwiększa koszty. Rosną koszty kraju, których nie daje się pokryć w wyniku prawidłowych procesów gospodarczych. Tu pojawia się groźne i w większości niewłaściwie interpretowane określenie teorii ilościowej pieniądza i wieczny spór ekonomistów, wyznawców teorii Keynesa lub szkoły austriackiej. W uproszczeniu sprowadza się on do dylematu czy i w jaki sposób wpłynie na procesy gospodarcze bankowa kreacja pieniądza i czy oraz w jakim stopniu będzie stymulowała rynek. O tym szerzej poniżej, ponieważ wprost odnosi się do całej dzisiejszej polityki fiskalnej UE. Mój komentarz na szybko jest taki – wszyscy mają rację i wszyscy się mylą, bo wszystko zależy od szczegółowych warunków.
- Przynależność do UE i tzw. dopłaty, dotacje unijne. To znowu jest wpuszczenie w rynek miliardów nie wypracowanych, a „darowanych” pieniędzy. Żeby wszystko było jasne są to pieniądze które uzależniają, które eliminują taką ważną kategorię jak przymus ekonomiczny, które wprost powodują inflację i co najważniejsze, które trzeba będzie kiedyś oddać, bo definitywnie stanowią zobowiązanie. To takie same pieniądze jak Gierkowskie kredyty tylko na wielokrotnie większą skalę i podobnie jak wtedy działające z opóźnionym zapłonem. Dlaczego o tej lekcji zapominamy? Bo taką mamy naturę. Garniemy się do „darowanych” pieniędzy na oślep będąc ich beneficjentami. Kto nie lubi prezentów? No tak tylko, że to nie są prezenty. Jak ostrzegał światowej klasy ekonomista Milton Friedman – nie ma darmowych obiadów. Amok zabiegania o nie dopadł również przedsiębiorców. Znowu, łatwiej dostać niż wypracować, okradając tym samym innych. Wstyd!
Nie jest ważne skąd pojawiają się pieniądze, ważne, że wchodzą na rynek.
Mogą to być pieniądze z dodruku, z komercyjnych kredytów, dotacji lub ze sprzedaży obligacji albo uwolnione z kont bankowych w wyniku paniki. Mogą to być i są w ogromnej skali środku unijne.
To co przedstawia się nam od wielu lat jako benefit wstąpienia do UE jest w rzeczywistości katastrofą finansową, bombą zegarową z opóźnionym zapłonem, zaoferowaną nam przez polityków wraz z ideologicznym znieczuleniem.
Kluczem do zrozumienia tej tezy jest nasze matematyczne równanie.
Po lewej jego stronie w okresie 15 lat od wejścia do Unii pojawiło się w Polskim budżecie dodatkowo około 600 mld złotych. Aby ten fakt nie doprowadził do katastrofy inflacyjnej to po prawej stronie równania powinien pojawić się odpowiedni przyrost dóbr.
Tu już jednak nie ma prostych zależności.
Jeśli te pieniądze byłyby dobrze wydane, dobrze zainwestowane to przyniosłyby właściwy efekt, czyli przyrost dóbr plus nadwyżkę na obsługę kosztów pozyskania pieniądza.
To tu właśnie kryje się manipulacja, demagogia, populizm lub w najlepszej sytuacji brak zrozumienia mechanizmów gospodarczych.
Dla ich zrozumienia postawmy pytanie.
Czy takie pieniądze mogą być efektywnie wydane w systemie w jakim dzisiaj żyjemy tj. braku systemowej i bieżącej kontroli społecznej, braku rzeczywistej odpowiedzialności urzędników i decydentów, oraz przy określonym z góry, z założenia braku sprawiedliwości w ich dystrybucji?
W przypadku dotacji, czyli „darowanych” pieniędzy, przy jednoczesnym braku ekonomicznego przymusu, brak jest także odpowiedzialności „obdarowanego” za efektywność ich wykorzystania.
Nie oszuka się praw ekonomii.
Jedyny właściwy kierunek jaki musi być realizowany dla osiągania coraz to większych korzyści gospodarczych i ekonomicznych a także by kontrolować inflację to rozwój, poprawa efektywności, przyrost dóbr, optymalizacja kosztów, kreatywność, modernizacja, wdrażanie coraz to nowszych technologii, sprawiedliwość, w tym sprawiedliwa konkurencja i równy dostęp do rynku, edukacja, likwidacja wszelkich barier, obniżki podatków itd., itd.
Proszę to porównać do operacji dodruku. Łatwiej, szybciej wydrukować lub pożyczyć – wrażenie prosperity jest, wszyscy zadowoleni i dumni z osiągnięć, a „po nas choćby Potop”.
Dzisiaj stawia się zarzuty Prezesowi NBP dotyczące zbyt późnej decyzji o podnoszeniu stóp procentowych. To nielogiczny zarzut, bo nie po to wpuszczał pieniądz na rynek, by blokować jego wchłanianie. W tamtym czasie należało to robić.
Problem tkwi gdzie indziej.
Każdy dodruk pieniądza to równolegle, biurokracja, koszty administracyjne, ale przede wszystkim niesprawiedliwość i patologia ich dystrybucji. Środki dostają nieliczni a spłacać będą wszyscy. To rozwalenie w pył naczelnej zasady rynkowej – sprawiedliwego i równego dostępu do rynku wszystkich podmiotów!
Jakiś bank (BGK) musi „wyprać” te pieniądze, czyli wpuścić w rynek tworząc jakieś fundusze, programy wsparcia, dotacje. Ustawia się kolejka beneficjentów do tych „darowanych” pieniędzy. My społeczeństwo za to zapłacimy, a skonsumują nieliczni. Ile przy tym będzie malwersacji, układów, kolesiostwa, ile kosztów?
Kiedy koledzy przedsiębiorcy pytają mnie: ile dostałem dotacji na realizowane przedsięwzięcia odpowiadam – nie jestem złodziejem. Nie rozumieją, są zaskoczeni.
W „środowisku” więcej rozmawia się o dotacjach niż o pomysłach biznesowych.
Uważam, że każdy podmiot, który otrzymał dotacje powinien zwrócić je do budżetu z odsetkami i… przeprosić społeczeństwo!
Aby wpuścić pieniądz na rynek, trzeba stworzyć warunki dla jego absorpcji, czyli utrzymywać niskie stopy procentowe dla kredytów hipotecznych, czyli dla ludzi i niskie stopy kredytowe dla banków komercyjnych i firm. Oczywiście nie zapominajmy także o bezzwrotnych dotacjach, programach, które podobnie działają na równanie inflacyjne, ale jeszcze bardziej destrukcyjnie, patrząc w szerszym kontekście ekonomicznym, w wyniku wskazanych wyżej patologii.
Na początku 2021 roku pandemiczne działania osłonowe stanowiły zrozumiały priorytet, ale problemem było, że oczywiste konsekwencje inflacyjne były ignorowane lub niedostrzegane.
Zarówno wówczas jak i dzisiaj rząd w porozumieniu z Bankiem Centralnym wyznają zasadę, że pieniądz ożywia gospodarkę. Jest w tym tyle racji, ile w kuracji zbicia wysokiej temperatury ciała poprzez zanurzenie w lodowatej wodzie. Na chwilę pomoże.
Cel inflacyjny
Dla udowodnienia tezy o powszechnym niezrozumieniu zagadnienia inflacji rozwińmy i zanalizujmy wątek tzw. celu inflacyjnego realizowanego przez NBP.
Przypomnę, cel inflacyjny NBP to planowanie inflacji (sic!) na poziomie 2,5% w skali rocznej, w 1% widełkach.
Ktoś, kiedyś wprowadził tę przestępczą zasadę, więc nic dziwnego, że urzędnicy bankowi nie widzieli w marcu 2021 roku powodu by reagować, gdy poziom inflacji był bliski tego celu.
„Puste” a bardzie precyzyjnie „lewe” (bo zubażające społeczeństwo) pieniądze z dodruku, także te z UE zalewały rynek.
Dodruk to tzw. polityka monetarna. Pan prezes NBP pomylił jednak monetarną stymulację rozwoju w stylu Miltona Friedmana, polegającą na kreatywnym, prorozwojowym dodruku pieniądza z keynesowskim dodrukiem inflacyjnym.
Nasi decydenci nie rozumieją „teorii ilościowej”, której podwaliny opisał już w XVI wieku… Mikołaj Kopernik.
Umiarkowany dodruk pieniądza, a także wprowadzenie go na rynek w wyniku akcji obligacyjno-kredytowych, jedynie w proporcji odpowiadającej realnemu wzrostowi łącznego PKB, nie wpłynie na inflację i utrzyma zasadniczy cel makroekonomiczny każdej zdrowej gospodarki, czyli równowagę i stabilność cen.
Ten realny wzrost w ekonomii nazywa się agregacją tj. sumą wytworzonych w okresie roku dóbr. Zapamiętajmy to słowo, bo jest kluczowe dla walki z inflacją i dla rozwoju, w przeciwieństwie do PKB, który rośnie, ale nominalnie, bo w wyniku inflacji, a nie w wyniku realnego wzrostu gospodarczego. Rośnie też kredytowo, ale ten wątek wyjaśnię w innym artykule.
Przypominam – równanie inflacyjne ma dwie sterowalne zmienne. Tylko tą pierwszą, czyli pieniądzem operuje Bank Centralny dorzucając go na rynek lub redukując. Planując inflację planuje się nierównowagę z wyrafinowanym zamiarem deprecjacji naszych pieniędzy wbrew Konstytucji, która mówi:
„Art. 227.
1. Centralnym bankiem państwa jest Narodowy Bank Polski. Przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądzaoraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Narodowy Bank Polski odpowiada za wartość polskiego pieniądza”.
Taki strategiczny cel jest także prezentowany na witrynie internetowej NBP: „Dbamy o wartość polskiego pieniądza”.
Wprowadzenie przez NBP celu inflacyjnego, nawet jeśli stało się to praktyką wszystkich krajów i sugestią UE, jest oczywistym złamaniem tej zasady, a także gospodarności. Cel inflacyjny oznacza bowiem, że wartość pieniądza, czyli jego siła nabywcza, w tym wartość naszych oszczędności ma zostać obniżona i to w wyniku zaplanowanych operacji, zgodnie z wyznaczonym wskaźnikiem!
Jest to więc zaplanowane zubożenie społeczeństwa, ukryty podatek.
Każda inflacja oznacza wzrost cen z jednoczesną deprecjacją pieniądza, czyli spadkiem jego wartości!
Milton Friedman rzeczywiście proponował zwiększony dodruk pieniędzy, ale w skali nieniosącej automatycznej inflacji deprecjonującej wartość pieniądza. W warunkach dynamicznej gospodarki, czyli takiej, która zasilona w pieniądz potrafi go wykorzystać poprzez agregację – dynamikę wzrostu dóbr – nie będzie zgubnego efektu inflacyjnego.
Monetaryzm sam w sobie nie jest naganny, ale trzeba go stosować ze zrozumieniem by nie powodował inflacji, nawet w skali tzw. celu inflacyjnego. To kategoria ekonomiczna, której pan prezes NBP najwyraźniej nie rozumie.
Planowanie inflacji oznacza planowaną degradację pieniądza, złamanie Konstytucji dla celów wspierania polityki rządu, redukcji długu wewnętrznego oraz dla nominalnego zwiększania przychodów podatkowych.
Mądre państwo powinno redukować swoje długi, ale TYLKO lub przede wszystkim poprzez wzrost produktywności i efektywności. To można zrobić TYLKO z udziałem całego społeczeństwa w warunkach powszechnie obowiązującej sprawiedliwości, będącej jednym z fundamentów państwa i jedną z kluczowych dźwigni ekonomicznych.
Wzrost płac
Pan premier Morawiecki sugerował publicznie, że wzrost cen przy wzroście płac redukuje i ogranicza inflację. Nieprawda!
Wzrost wynagrodzeń odbywa się w takiej sytuacji w wyniku presji inflacyjnej, a nie w wyniku wzrostu wydajności, która mogłaby prowadzić do pożądanego wzrostu wynagrodzeń.
Jeśli firmy odnotowują wzrost dochodów w wyniku poprawy efektywności, optymalizacji, czyli bez wzrostu kosztów, podnoszenie wynagrodzeń nie doprowadzi do wzrostu cen. Jest wskazanym efektem rozwoju i wskazanym bogaceniem się społeczeństwa.
Nie mamy jednak od lat przesłanek dla ogólnego wzrostu wydajności przy występujących wielu czynnikach ją ograniczających np. malejącej liczbie osób pracujących, emigracji osób w wieku produkcyjnym, pandemii, rosnącej skali działań socjalnych państwa, likwidacji niedziel handlowych, starzenia się społeczeństwa, wzrostu obciążeń podatkowych, malejącej ilości inwestycji lokalnych, a ponadto przy niesprawiedliwym systemie dostępu do pieniądza, braku sprawiedliwego, równego dostępu do rynku itd. Bardzo niekorzystnie na agregację dóbr wpływa także dokonująca się ciągle zmiana struktury zatrudnienia tj. rosnąca ilość zawodów nieproduktywnych (beneficjentów netto) stanowiących rosnący koszt utrzymania dla pozostałych (płatników netto).
Podam prosty przykład obrazujący jak może działać wzrost wynagrodzeń bez związku z efektywnością pracy.
Jeśli teraz wydrukuję sobie pod stołem kilka milionów złotych to nie tylko za te „lewe pieniądze” kupię sobie np. mieszkanie, zubażając rynek i innych, ale także podniosę swoim pracownikom wynagrodzenia. Stać mnie przecież! To będą jednak „lewe i puste pieniądze”, nie mające pokrycia we wzroście podaży dóbr, a wręcz przeciwnie nakręcające konsumpcję redukując ich ilość na rynku.
A więc także wzrost wynagrodzeń dokonywany bez związku z poprawą efektywności, bez optymalizacji, modernizacji doprowadzi w konsekwencji do zubożenia rynku, a poprzez to także do wzrostu cen i będzie powodował wzrost inflacji.
Oczywiście w warunkach kryzysu każdy z błogosławieństwem przyjmie pomoc, zasiłek czy podwyżkę wynagrodzenia. To jest zrozumiałe i tym właśnie karmi się inflacja wyniszczając organizm państwowy i społeczny przez długie lata, bezboleśnie, podobnie jak cukrzyca wyniszcza organizm ludzki. Gdy się ujawni, kuracja będzie długotrwała i zawsze bolesna.
Inflacja to wzrost cen towarów, usług a także wynagrodzeń, niestety na zasadzie nakręcającej się spirali.
Tak to się właśnie nazywa – spiralą inflacyjną.
Jeśli inflacja realizowana jest świadomie jak np. cel inflacyjny – to jest masowym okradaniem społeczeństwa i łamaniem Konstytucji.
Deprecjacja złotówki
Na inflacyjnym procederze tracą wszyscy Polacy, maleją realnie wynagrodzenia, zmniejszają się realnie oszczędności, a jednocześnie zwiększają się nasze zobowiązania zaciągnięte w walutach obcych poprzez osłabianie wartości polskiego złotego itd.
Pojawia się tutaj kolejne ogromne zagrożenie, które doskonale rozumieją frankowicze. Dewaluacja złotówki w stosunku do Euro, w którym zaciągamy ogromne unijne zobowiązania lub do innych walut w których się zadłużamy, naraża nas na ataki spekulacyjne i możliwość skokowego wzrostu kosztów obsługi.
Utrzymywanie rezerw na wykup naszej waluty na rynkach finansowych, dla utrzymania stabilności jej kursu, to znowu działania jedynie doraźne.
Złoto gromadzone przez NBP to także rezerwa, bezpieczniejsza niż inne aktywa, ale nigdy nie zastąpi dynamiki biznesowej w celu agregacji dóbr.
Ważny tu jest aspekt braku poprawy produktywności. Produktywność wzmacnia walutę a rezerwy jedynie ratują ją przed gwałtownym spadkiem.
To znowu czyste działania fiskalne, jedynie po lewej stronie równania inflacyjnego.
Zalewanie rynku dodrukowywanymi pieniędzmi, pozyskiwanymi z kredytów lub „otrzymywanymi” z Unii w rzeczywistości w dłuższej perspektywie czasowej degraduje i ogranicza naszą produktywność, zubaża rynek w dobra, narusza równowagę pomiędzy ilością pieniądza na rynku a ilością dóbr stanowiących jego parytet. Polski złoty musi się w wyniku tych działań zdewaluować.
Sztuczne utrzymywanie stabilnego kursu złotego działa destrukcyjnie na przemysł, na eksporterów. Przy rosnących kosztach produkcji pozyskują oni mniejsze wpływy z eksportu.
Tu kryje się także inne zagrożenie, a mianowicie silny polski złoty może być wynikiem działań spekulacyjnych na rynku np. w wyniku wysoko oprocentowanych obligacji i dużym zainteresowaniem nimi. Docelowo jednak to parytet dóbr stanowi o realnej, a nie spekulacyjnej mocy waluty.
Eksport jest najbardziej opłacalną działalnością gospodarczą, bo powoduje zarabianie na innych, poprawia tzw. dodatnią wymianę handlową.
Zamiast planowanej inflacji powinno się utrzymywać równowagę, czyli gwarantowanie stałych i możliwie niezmiennych warunków gospodarczych w relacji do pieniądza przy realizacji wzrostu gospodarczego. To do takich działań zobowiązuje NBP Konstytucja.
Przykłady negatywnego działania inflacji, w tym celu inflacyjnego:
- emeryci tracą swoje oszczędności, które miały zapewnić im spokojną starość,
- pracujący tracą na spadających realnie wynagrodzeniach,
- importerzy będą musieli zakupić komponenty z zagranicy w wyższej cenie, a więc stracą na dochodzie, być może będą musieli podnieść ceny, a wtedy stracą na konkurencyjności i na popycie a konsumenci zubożeją,
- wzrosną Polskie zobowiązania zagraniczne w związku z osłabieniem złotówki (casus „frankowiczów”).
To właśnie po to, by przeciwdziałać takim skutkom, równowaga podaży pieniądza i wzrostu dóbr jest kluczowa i bardzo ważna.
Planowanie stopy wzrostu inflacji, czyli wzrostu cen i deprecjacji złotego to działanie korzystne tylko krótkowzrocznie i tylko dla partykularnych, chwilowych interesów, przy braku zachowania naczelnej ekonomicznej zasady tj. analizy wszystkich skutków, w odniesieniu do wszystkich uczestników rynku i w długim okresie czasu (Henry Hazlitt „Ekonomia w jednej lekcji”).
Celem sprawnego zarządzania gospodarką, powtarzam jak mantrę, powinno być utrzymywanie stabilnych cen.
Inflacja jest ich naruszeniem, a dokładniej naruszeniem równowagi popytu i podaży dóbr oraz pieniądza.
O podaży pieniądza pisałem wyżej. Teraz skupię się na podaży dóbr i na popycie.
Podaż dóbr
Na początek rozważmy warianty, w których może dochodzić do zachwiania podaży:
- Nadmierna konsumpcja wybranych dóbr, która spowodowana może być różnymi czynnikami np. lockdown, gdzie zmiana popytu i podaży wynika z poważnej zmiany struktury potrzeb, np. znacznie mniej niż normalnie korzystamy z usług komunikacyjnych, z restauracji a więcej z zakupów komputerów i książek. W takiej sytuacji ceny dóbr mniej pożądanych maleją, a tych bardziej pożądanych rosną.
- Zmienna struktura zakupów i popytu to jedno a drugie to stopniowe zubożanie rynku w bardziej pożądane produkty. Producenci towarów lub dostawcy usług, a także ich kooperanci, poddostawcy nie są przygotowani na skokowe wzrosty, więc nie nadążają z podażą. Ceny takich dóbr rosną, bo są pożądane, a jest ich niedostatek.
- Do tej analizy dołóżmy jeszcze wymiar lokalizacyjny, geograficzny. Strumień dóbr ma kierunek i płynie tam, gdzie może pozyskać wyższą cenę, nawet jeśli odbiorca będzie poza granicami kraju, nawet za oceanem – to strumień tam się skieruje. W takiej sytuacji nawet przy istniejących lokalnych możliwościach wytwórczych może dojść do zakłócenia równowagi popytu i podaży.
- Kolejny powód, prowadzący do zachwiania równowagi to gwałtowny niedobór dóbr powstały w wyniku zdarzeń losowych np. spalenie się fabryki komponentów, zablokowanie kanału Sueskiego, sztormy, powodzie, konflikty zbrojne, które mogą zaburzyć tzw. łańcuchy dostaw.
- Jest jeszcze wiele, właściwie nieskończona liczba, możliwych czynników wpływających na zachwianie podaży dóbr. Wyliczę hasłowo jeszcze kilka trudno zauważalnych, są nimi moda, interwencjonizm państw, presja mocarstw, a także spekulacja. W tym przypadku nie zdarzenia losowe, rzeczywiste są przyczyną zmian w podaży dóbr a źródłem zainteresowania wzrostem i kierunkiem ich podaży lub ograniczenia są czyjeś celowe działania. Wystarczy ogłosić przewidywaną prosperitę na rynku samochodów elektrycznych w USA lub zezwolić na kopanie kryptowalut w jakimś regionie świata by strumień nowoczesnej technologii, np. półprzewodników ruszył w kierunku spodziewanej prosperity zubażając inne rynki i powodując tam wzrost cen. Podobnie, wystarczy wzniecić modę na maseczki, szczepionki, wegetarianizm, avocado, diamenty, Bitcoiny itp. by ich popyt gwałtownie rósł, a wtedy niewystarczająca podaż lub tylko oczekiwanie takiej sytuacji wyśrubuje ceny. Wystarczy też ograniczyć żeglugę oceaniczną by wzrosły koszty dostaw z niechcianych kierunków lub w niechcianych kierunkach. Podobną stymulację w kierunku zmian podaży lub wzrostu cen mają podatki, cła, wymagania certyfikacyjne i inne zabiegi. Pułapką jest tu próba znajdywania uzasadnień dla takich działań, na przykład potrzebą moderowania tynku. Wygodną metodą na oczyszczenie rozumowania od takich manipulacji jest nazwanie ich obciążeniami, które zawsze wpływają na wzrost cen.
- W naszym Polskim przypadku jest jeszcze jeden specyficzny czynnik obniżający podaż dóbr. Duża ilość przedsiębiorców w pierwszym pokoleniu, osiągając wiek przedemerytalny, rezygnuje z pracy i zaczyna konsumować swoje wypracowywane latami dochody na wcześniejszych emeryturach. Sam do nich należałem. Mając 54 lata na sześć kolejnych lat zamieszkałem w Hiszpanii, pływałem w morzu i grałem w tenisa. Po tym czasie wróciłem ponownie do pracy, również dlatego by wskazać młodszym uroki przedsiębiorczości i patriotyzmu, odpowiedzialności za kraj.
- Manierą świata stały się także trading i spekulacja giełdowa jako źródło przychodów w miejsce pracy lub przedsiębiorczości w sektorach realnie użytecznych produktów i usług. Rozwój nowych technologii, rozwój inwestycji giełdowych i możliwość zarabiania na bańkach spekulacyjnych powodują, że spada chęć do pracy młodych ludzi, upada etos pracy.
- Jako ostatni punkt wymienię, a właściwie podkreślę wagę konfliktów zbrojnych na przykład wywołanej przez Rosję wojny na Ukrainie. To zdecydowanie świadome działanie obliczone na destrukcję Świata Zachodniego, na zubożenie go w strategiczne produkty węglowodorowe i wywindowanie ich cen, na pogorszenie poczucia bezpieczeństwa obywateli Europy, sprowokowanie wewnętrznych konfliktów, podważenie mocarstwowej pozycji USA i jego wizji Pax Americana, a nawet spowodowanie implozji, zapaści jego gospodarki w perspektywie czasowej na przykład poprzez rozbicie bańki finansowej, oczywiście prowadzącej do niekontrolowanego wzrostu inflacji. Nie zapomnijmy dodać, że ten proceder jest zapewne uzgodniony i wspierany przez Chiny i inne kraje będące w opozycji do USA. Oprzeć się takim destrukcyjnym procesom mogą tylko bardzo sprawne, efektywne, a nie wspierane kreowanym pieniądzem gospodarki, są takie?
Wzmożone zainteresowanie klientów produktami rosło w trakcie pandemii także w naszym sektorze, czyli budowlanym, bo wielu ludzi wykorzystywało ten czas na remonty, a sklepy i hurtownie budowlane były otwarte.
W taki to właśnie sposób cyrkulacja produktów może być różna w różnych sektorach gospodarczych i wpływa na różne reakcje rynku.
Zasada obowiązuje tu ciągle ta sama – równowaga pomiędzy podażą pieniądza i wzrostem podaży towarów lub usług.
Jeśli wprowadzi się na rynek dodatkową, wykreowaną ilość pieniądza, zwiększy się tym samym zapotrzebowanie na konkretny produkt (usługę), zakłóci się równowagę podaży, a zdolności produkcyjne nie nadążą z zaopatrywaniem rynku, jej cena wzrośnie, bo dostawa produktów jest nastawiona w kierunku lepszej, wyższej ceny. To tak doszło do przegrzania rynku budowlanego i ogromnego wzrostu cen materiałów budowlanych.
W takiej sytuacji w skali światowej nie tylko mogły, a właściwie musiały wzrosnąć ceny. Zmieniały geograficznie swoje nasycenie. Jeśli rynek amerykański lub chiński w wyniku wsparcia sektora budowlanego środkami pieniężnymi ożywił się znacznie i wykupił światową produkcję drewna, sklejki czy płyt OSB to w Europie, w tym w Polsce ich zabrakło, a limitowane ilości oferowane przez dostawców były rozchwytywane przez rynek i zwiększały znacznie swoją cenę. Tak się stało na rynku budowlanym także ze stalą, materiałami izolacyjnymi, z produktami ropopochodnymi i wyrobami drewnopochodnymi.
Braki na rynku produktów i usług zawsze powodują wzrost ich cen.
Niedobory podażowe mogą mieć różne przyczyny jak opisałem powyżej, ale to podaż pieniądza jest najistotniejszym powodem wzrostu cen ze względu na swój masowy, globalny i złodziejski charakter.
Wpływ czynników zewnętrznych
Bez dwóch zdań wszystkie światowe gospodarki pracują i są wzajemnie sprzęgnięte w układzie naczyń połączonych. Kłopoty w jednym kraju mogą wpłynąć na inne kraje nawet jeśli są od siebie w znacznym oddaleniu, jeśli ten kraj jest przypadkiem dostawcą strategicznego surowca.
W każdym dobrze zarządzanym państwie strategiczne surowce, technologie czy konieczne kierunki kooperacji powinny być doskonale zdiagnozowane. Zupełnie podobnie jest w przedsiębiorstwach. Trzeba mieć magazyny dla składowania półproduktów, rozpoznane alternatywne kierunki zaopatrzenia, przemyślane technologie eliminujące uzależnienia zewnętrzne itd.
Nie wszystkie czynniki wpływające na potencjał przedsiębiorstwa czy państwa da się w pełni zabezpieczyć, ale zapewne każdy z nas się zgodzi, że najpierw trzeba o tym wiedzieć, umieć przewidywać, podejmować decyzje wyprzedzające potencjalne kłopoty, by odpowiednio się zabezpieczyć.
Czy u nas takie działania na szeroką skalę były podejmowane? Czy to jest możliwe przy rozdyskutowanej i skłóconej klasie polityków oglądających się głównie na poszukiwaniu pomocy, na darowanych pieniądzach, na wsparciu od innych bez wiary we własne możliwości?
To pytanie retoryczne.
Dynamiczna, silna gospodarka zasilana w wypracowywany pieniądz osłabi negatywne wpływy zewnętrzne. Państwo zakupi na czas surowce strategiczne, będzie posiadało potencjał magazynowy, będzie gotowe zapłacić wyższą cenę za takie surowce, z wyprzedzeniem zadba o alternatywy, zoptymalizuje zużycie i przygotuje społeczeństwo do racjonalnego, oszczędniejszego gospodarowania.
Obiektywizm i realizm w miejsce emocji
Byśmy mogli rozwiązać problem inflacji powinniśmy zdać sobie sprawę z konieczności wspólnych działań całego Narodu w obranym, jednym kierunku.
Powinniśmy przestać spierać się o całą masę światopoglądowych aspektów, bo kryzys, bieda lub wojna nas pogodzą – kosztem nieopisanych cierpień.
Polecam mój artykuł „Przegadają naszą Polskę”, który nawiązuje do tego tematu wskazując destrukcyjne rozdyskutowanie społeczeństwa i elit politycznych, które zastąpiło etos pracy.
By tak się stało potrzeba niewielu rzeczy, a jedną z ich jest obiektywizm i realna ocena sytuacji oraz realnych zagrożeń. Część z nich już się ujawniła. Zapewne wielu z nas zdążyło się przestraszyć.
Nie będąc zjednoczeni, solidarni nie damy sobie rady. Ucieczka gdziekolwiek to złe rozwiązanie, o czym wiedzą najlepiej Ci którzy już opuszczali kraj.
Niezbędna jest rezygnacja z wszystkich działań, które mogą nas skłócać. Porzucić musimy degradujące emocje, w tym wywoływane od zawsze przez rywalizujące partie prowadzące także od zawsze wyniszczającą walkę wewnętrzną.
Nie powinniśmy wspierać żadnej ze stron dzisiejszej sceny politycznej, a raczej robić swoje – pracować. Trudne.
Funkcja czasu
W analizie inflacji trzeba zwrócić uwagę także na funkcję czasu.
Doskonale widać to w Unii Europejskiej i dystrybucji wydrukowanych „z powietrza” środków na odbudowę.
Opóźnianie wypłaty środków niektórym państwom działa na ich szkodę, a działa podwójnie negatywnie, jeśli jest zamierzone.
W sytuacji ogólnego braku wielu dóbr na rynku kto pierwszy dostanie pieniądze ten bardzo mocno skorzysta względem innych. Po pierwsze zdąży w ogóle zakupić niektóre produkty, bo szybciej ulokuje zamówienia, a po drugie pozyska je w lepszej, niższej cenie. Cena bowiem będzie ulegała wzrostowi wraz z ubywaniem dóbr. To właśnie dotknęło Polskę i jest dowodem na interesowny charakter UE. Niemcy, Francja, Hiszpania otrzymały już miliardy Euro w ramach Funduszu Odbudowy i zdążyły już wydrenować rynek. My nie mieliśmy tej możliwości, a dostępność tych dóbr znacznie zmalała powodując także wzrost cen.
Wzrost inflacji powoduje również, jak już wspomniałem, wzrost wynagrodzeń głównie z powodu presji inflacyjnej i oczekiwań ludzi, którzy zauważają szybciej pustki w swoich portfelach.
Tu także działa funkcja czasu i następstwo zdarzeń.
Jeśli najpierw wzrosną ceny dóbr, a dopiero po jakimś czasie wzrosną wynagrodzenia, to najpierw dojdzie do zubożenia społeczeństwa, a dopiero później do wyrównania poziomu płac.
Danina inflacyjna zostanie już jednak zapłacona.
Społeczne skutki inflacji
Poza finansowymi konsekwencjami są także społeczne, negatywne skutki inflacji.
Jeśli w wyniku wzrostu cen usług, i tym samym pogorszenia ich dostępności, wzrosła ilość zachorowań, a nawet zgonów to nic już tych strat nie odwróci.
Jeśli zubożeje rynek lekarstw, zmniejszy się ilość karetek, ubędzie lekarzy, w kłopoty popadną szpitale lub utrzymywać się będzie zła jakość dróg, ze względu na rosnące koszty materiałów i usług remontowych, to wielu ludzi straci zdrowie lub życie.
Prawidłowa polityka gospodarcza i pieniężna państwa nie może więc polegać na zezwalaniu na inflację, czyli na wzrost cen, a potem na jej zwalczaniu. Konsekwencje będą już nie do odwrócenia.
Interwencjonizm państwa zwany wsparciem
Kolejny ogromny wpływ na inflacje i wzrosty cen ma interwencjonizm państwa. Jest on zawsze szkodliwy, bo państwo pomagając jednym jednocześnie osłabia innych.
Oczywiście czasami jest to konieczne, ale raczej zawsze zgubne w perspektywie czasu.
Powinniśmy godzić się tylko na wspieranie słabszych w ramach pomocniczej funkcji państwa i solidarności wspólnoty.
Podsumowując zagadnienie malejącej podaży, to właśnie z wyżej wymienionych powodów dochodzi do zmniejszenia ilości dóbr, spadku ich dostępności poprzez co muszą wzrosnąć ich ceny.
Często już tylko spodziewane zaburzenia na rynku podaży będą generowały wzrosty cen, gdyż przedsiębiorcy muszą przewidywać skutki rynkowe. Przykładem jest szybsze podnoszenie cen swoich wyrobów w obawie przed potencjalnym spadkiem dochodu lub skupywanie materiałów i półproduktów w nadwyżkach, ogołacając przy okazji rynek, by zabezpieczyć sobie ciągłość produkcji.
Każdy kto świadomie zaburza wiarę w stabilność cen działa na szkodę społeczeństwa i gospodarki.
Omówiłem na razie aspekty podaży, ale musimy zdać sobie sprawę, że tam, gdzie występuje podaż występuje także popyt, a tam, gdzie jest popyt pojawia się podaż. Są ze sobą powiązane i współzależne, ale różnie ulokowane na osi czasu.
Popyt
Zostawmy teraz na chwilę parametry podaży, czasu czy wynagrodzeń i przyglądnijmy się inflacji od strony popytu.
Zmiany popytu mogą być spowodowane tymi samymi czynnikami co spadek podaży, ale w innej funkcji czasu:
- Z powodu pandemii najpierw spada popyt na dobro a dopiero, w konsekwencji spadku popytu później maleje jego podaż np. wspomnianych usług komunikacji publicznej – siedzimy w domu więc linie autobusowe, PKP są mniej obciążone i tym samym usługi przewoźników mniej potrzebne.
- Innym powodem zmniejszenia popytu jest modernizacja, rozwój nowych technologii co oznacza, na przykład, że spadła sprzedaż aparatów fotograficznych, gdy ich funkcję przejęły telefony cyfrowe.
- Podobnie jak przy stymulacji podaży to rosnący popyt jest jej źródłem – jeśli celebrytka zakłada biżuterię, wszyscy jej fani chcą ją naśladować i tak wzmaga się popyt; nowe bajki nakręcają przemysł zabawkarski, rosnący rynek gier i krypto stymuluje wzrost produkcji nowej generacji komputerów itd.
- Odrębnie wymienię popyt na nowe zawody, na informatyków, doradców finansowych, giełdowych traderów, kryptoznawców co oczywiście ma związek z rosnącym zapotrzebowaniem na ich usługi.
- Wzrost popytu generowany jest także przez psychologię – jeśli masowo uwierzymy, że ceny np. aktywa inwestycyjnego wzrosną to wzrośnie również popyt na niego; w taki sposób, między innymi, rosły na cenie kryptowaluty.
- Są też inne metody złudnego zwiększania popytu – to rządowe programy socjalne typu 500+, niesprawiedliwe, bo otrzymują je wszyscy, podczas gdy pomocnicza funkcja państwa dotyczyć powinna tylko naprawdę potrzebujących, w związku z ich niezdolnością do pracy. Takie socjale jak 500+ we wstępnej fazie pobudzają rynek dóbr, ale w dłuższej perspektywie poza funkcją inflacjogenną obniżają chęć do pracy, wpływają na destrukcję etosu pracy, demoralizują rynek.
- Na wzrost popytu wpływają także zgromadzone oszczędności społeczeństwa, które w wyniku inflacji tracą na wartości i uruchamiają mechanizm pozbywania się ich, prowadząc do ogałacania rynku z dóbr.
Każdy wzrost popytu przy niewystarczającej podaży musi prowadzić do wzrostu cen.
Pieniądz towarem
Trzeba też spojrzeć na pieniądz z innej perspektywy, np. tak:
kupując jakiś towar – sprzedajemy pieniądze, a sprzedając towar – jednocześnie kupujemy pieniądze.
Warto więc zdać sobie sprawę, że pieniądz także jest towarem handlowym np. dla banków lub rządów. To one nim handlują z zyskiem np. NBP, Europejski Bank Centralny, FED oraz banki komercyjne.
Te pierwsze mają wyłączne prawo do drukowania pieniądza, te drugie odpowiadają za wprowadzenie ich do obiegu, a wszystko to za zgodą, pod presją a także kontrolą rządów.
Tu dobrze jest przy okazji dodać, że w wyniku regulacji UE banki i inne instytucje np. fundusze mogą transferować zyski do innych krajów. Oznacza to, że zyski generowane przez banki naszym kosztem niekoniecznie będą inwestowane u nas w kraju. Drenaż Polski od 1989 roku, by nie sięgać dalej, trwa.
Dochód, a nie PKB, powinien być podstawową kategorią ekonomiczną każdej gospodarki.
Omówiliśmy rzeczywiste, obiektywne przesłanki zachwiania równowagi pomiędzy popytem a podażą oraz ich wpływ na wzrost cen.
Jest wiele czynników na które mamy niewielki lub bardzo ograniczony wpływ, ale nadal kluczowymi są – wprowadzanie na rynek niewypracowanego pieniądza, działanie po lewej stronie równania inflacyjnego i wzrost produktywności oraz efektywności – jako działanie po drugiej, prawej stronie równania.
Rząd wywiera presje kreacji pieniądza na bankach centralnych by pobudzić koniunkturę i pochwalić się przed społeczeństwem złudnym wzrostem PKB rosnącego głównie dzięki inflacji i kredytom.
Inflacja skutkuje także „większymi” wpływami do budżetu!
Zobaczymy je w liczbach po stronie przychodów budżetowych oraz wzrosty po stronie wydatków. Stąd jak najbardziej i w zgodzie z prawdą można mówić o nominalnych wzrostach nakładów na szkolnictwo, służbę zdrowia – w rzeczywistości widząc ich postępującą zapaść.
Nie te kategorie ekonomiczne są jednak kluczowe dla oceny efektywności gospodarki.
Parametrem obiektywnie istotnym jest dochód, czyli nadwyżka przychodów nad wydatkami i kosztami ich pozyskania.
Kto nie pracował latami pod przymusem ekonomicznym ten nie rozumie lub „nie czuje” tego zagadnienia.
Przedsiębiorcy, ale tylko ci nie zasilani dotowanym (czytaj kradzionym) pieniądzem, wiedzą o tym najlepiej.
Regularnie, rok w rok, od dłuższego czasu mamy budżetowy wynik ujemny, czyli deficyt. W przedsiębiorstwach nadwyżka kosztów nad przychodami nazywana jest startą.
Deficyt musi być pokryty pożyczkami, co zmusza rząd do zaciągania kolejnych kredytów i zobowiązań, a więc niewypracowanego pieniądza i wprost wpływa na procesy inflacyjne. Przez lata, a nawet dziesięciolecia, nie zauważymy skutków inflacji.
Produktywna część społeczeństwa, swoją ciężką, codzienną pracą „broni” gospodarkę redukując straty. Wydatki jednak ciągle rosną, bo jesteśmy zarządzani przez ludzi, którzy nie rozumieją ekonomii.
Nieefektywność gospodarki pokazuje także taki parametr ekonomiczny jak PKB per capita, czyli przyrost krajowego produktu brutto na osobę. Jesteśmy pod tym względem na szarym końcu Europy.
Spirala inflacyjna w takiej nieefektywnej gospodarce nakręca się, zmusza do dolewania pieniędzy na rynek, a NBP do kreacji pieniądza poprzez dodruk.
Bank centralny nazywa to polityką monetarną – eufemizm skrywający niewiedzę i niekompetencję.
Wspieranie administracji państwowej kreacją pieniądza jest konstytucyjnie zabronione dla ochrony obywateli, ale twórcy Konstytucji pozostawili wytrych w postaci zapisu:
„Art. 220.
2. Ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w centralnym banku państwa”.
Każdy dałby się nabrać. Nie można zaciągać zobowiązań bezpośrednio w banku centralnym, ale w bankach komercyjnych, które odsprzedają bankowi centralnemu (NBP) wyemitowane przez Rząd obligacje – już tak.
Aby „legalnie” obejść ten zapis wystarczy zrealizować dodruk, ale nie bezpośrednio na wniosek rządu, a za pośrednictwem banków skupujących od niego obligacje skarbowe.
Złudna koniunktura
Wprowadzenie na rynek, z pominięciem zasad gospodarczych, dodatkowych ogromnych pieniędzy wzmaga popyt, dając wrażenie koniunktury.
Obrazowo można porównać to do pozoru bogactwa na kredyt.
Realizując rozwój, zakupy a nawet inwestycje w taki sposób odnosimy wrażenie dynamiki.
Mamy pieniądze no to kupujemy. Jak tylko dostawcy dóbr będą nadążać z dostawami swoich produktów i usług, to będziemy odnotowywać wzrosty i odczuwać prosperitę np. rosnącą sprzedaż mieszkań, wykup samochodów, rosnące akcje, wzrosty na kryptowalutach itd.
Jest tu jednak wiele czynników destrukcyjnych:
- duża kreacja i wprowadzenie na rynek dużego wolumenu pieniądza prędzej czy później ogołoci rynek z dóbr
- istotny w tym procederze jest czynnik czasu tj. najpierw środki dostaną banki (wygenerują znikąd swój produkt, czyli pieniądz), później dostaną go instytucje publiczne i państwowe, samorządowe, w dalszej kolejności niektóre, wybrane firmy, nie wszystkie i w różnej skali oraz według jakiegoś np. partyjnego klucza
- takie rozdzielnictwo środków „z nieba” spowoduje dwie kolejne patologie a mianowicie niesprawiedliwość w rozdziale, a także możliwość (czytaj pewność) kumoterstwa i malwersacji oraz politycznej i nie tylko korupcji
- braki na rynku początkowo wzmogą produkcję i ożywią rynek, ale nie nadążą z uzupełnianiem dóbr, bo nigdy nie są na taką skokową zmianę podaży przygotowane
- zaczną być odczuwalne braki w zaopatrzeniu, w zatrudnieniu – w poprzednich latach 2020 i 2021, dodatkowo wzmożone z powodu ograniczeń wywołanych pandemią
- braki dóbr przy rosnącym popycie doprowadzą niechybnie do wzrostu cen, czyli inflacji
- najpierw nastąpi wzrost cen a ewentualnie dopiero później, nieproporcjonalnie i nie dla wszystkich i nie na pewno, mogą nastąpić podwyżki wynagrodzeń
- podwyżki wynagrodzeń, programy pomocowe, tarcze znowu będą czynnikiem ogałacającym rynek z dóbr lub tylko jakąś próbą dogonienia rosnących kosztów
- w ostatniej fazie życie na kredyt skończy się jak za ery Gierka.
Klasyczna spirala inflacyjna i klasyczny koniec.
Okresowo powracające kryzysy nie są prawami natury a konsekwencją naszych, ludzkich świadomych lub ułomnych działań, a dokładniej wynikiem niekompetencji polityków, ekonomistów, bankowców i finansistów. Bolesne, ale prawdziwe.
Cyrkulacja pieniądza
Pieniądz niewprowadzony do obiegu nie spowoduje wzrostu inflacji, bo nie wpłynie na rynek dóbr, ponieważ nie jest w obrocie, nie cyrkuluje.
Natomiast pieniądz szybko cyrkulujący zwiększa ilość usług, doprowadzi do zwiększenia produktywności i w konsekwencji będzie osłabiał, eliminował inflację.
Zwróćmy jednak uwagę, że mówimy o szybkości cyrkulacji pieniądza, przy jego stałej, określonej ilości, a nie o zwiększeniu ilości pieniądza.
Przykład:
Jeśli obrócimy w roku 1 mln zł to wygenerujemy, powiedzmy, dochód rzędu 100 tys. zł, ale jeśli obrócimy tym milionem jeden raz w każdym kwartale to przy tej samej ilości pieniądza wygenerujemy w roku dochód w uproszczeniu czterokrotnie wyższy.
Jak to zrobić? W skrócie – z głową!
Szybkość cyrkulacji zapewnia efektywna gospodarka i sprawni przedsiębiorcy, we właściwym otoczeniu finansowo-prawnym, którzy potrafią wprowadzić pieniądz w ruch.
Cyrkulacja wyjaśnia, dlaczego tzw. keynesiści mylnie sądzili, że kreacja pieniądza jest korzystna i poprawia wykorzystanie potencjału zwiększając także zatrudnienie.
Nie uruchamia mechanizmów przymusu ekonomicznego oraz nie zmusza do efektywności.
Znaczna część pieniądza zostanie skonsumowana, zmarnowana a jedynie co najwyżej jego część zainwestowana i to bez ekonomicznej presji, a więc mniej efektywnie skutkując w rezultacie złym jego wykorzystaniem.
Modna i rozpowszechniana interpretacja, że pozyskiwane i lokowane na rynku „puste pieniądze” zwiększą inwestycje, zatrudnienie i napędzają gospodarkę jest w rzeczywistości i w konsekwencji nieprawdziwa. Tylko pieniądze wypracowane ze świadomością źródeł ich pochodzenia, na przykład pozyskane w pocie czoła albo z konsekwencją konieczności ich zwrotu przez pożyczającego gwarantują dobre, efektywne ich wykorzystanie.
Europejskie dotacje
- W ostatnich latach, w związku z nieukrywanym, ogromnym procederem masowego dodruku pieniądza i wprowadzeniem go na rynek mamy pobudzenie, odczytywane i ogłaszane przez większość nawet ekonomistów, jako wzrost gospodarczy. Oczywiście wzrost jest wzrostem, ale kredytowym, a to ogromna różnica.
- Żeby być uczciwym trzeba poza naszym Rządem i Bankiem Centralnym ujawnić kolejnego winowajcę produkcji pieniędzy a mianowicie Unię Europejską ze swoimi programami zadłużania Europy, w tym modnego ostatnio Funduszu Odbudowy. Żeby nie było żadnych złudzeń to też jest „kreacja pieniądza” kosztem wszystkich nas Europejczyków z tym tylko, że obciążanych w nierównym stopniu.
- Teraz dobrze jest sobie przypomnieć czynnik czasu, o którym pisałem wyżej. No więc, skoro niektóre kraje, otrzymały już z UE znaczną część ogromnych środków a Polska nie, to możemy sobie wyobrazić, że właśnie teraz podmioty z tych krajów wykupują w Europie pożądane dobra, może nawet w naszym kraju, na dodatek na pewno jeszcze we miarę dobrych cenach, przynajmniej, dopóki nie wystąpi ich niedobór. Czas zadziała tutaj w makroskali bardzo negatywnie dla Polski. Nasi unijni przyjaciele ogołocą rynek z dóbr, a my za to zapłacimy.
- Nie mogę oprzeć się refleksji nad idiotyczną frazeologią w odniesieniu do unijnych środków typu: „dostaniemy” środki lub „bezzwrotne fundusze” itp. Żenada, to zawsze są zobowiązania i pożyczki, każde Euro nawet to którego nie zobaczymy na oczy a także to z kredytu lub tzw. bezzwrotnej pożyczki zwrócimy i to wraz z odsetkami, bo będą zawarte nie tylko w „niskich” odsetkach od kredytów, ale także i to głównie, w rosnących cenach dóbr. Ten ukryty podatek dotyczył będzie wszystkich Europejczyków, ale nie równomiernie i dlatego jest to patologia i niesprawiedliwość.
Inflacja prowadzi do katastrofy finansów publicznych oraz naszych obywatelskich w kilku fazach:
- pierwsza to długotrwały dodruk pieniądza i akcje kredytowe, programy wprowadzające pieniądz na rynek – korzystają z niego banki, część urzędników, lobbyści, cwaniaki, część „przedsiębiorców” pośrednio w małym stopniu społeczeństwo
- by zapewnić absorpcję „lewych” pieniędzy utrzymuje się niskie stopy procentowe umożliwiając bankom szybkie ich wprowadzenie do obrotu, które jednocześnie niejako przy okazji uderzą w oszczędzających
- nastąpi krótkotrwała koniunktura z w/w powodów w związku ze sztucznie wywołanym wzrostem popytu poprzez ogromną podaż pieniądza
- w kolejnym etapie nastąpi zubożenie rynku dóbr oraz nieunikniony wzrost ich cen
- trzeci katastrofalny etap to utrata zaufania do pieniądza, który wymusza na posiadaczach jego pozbywanie się i wymianę na dobra, w tym luksusowe, a w ślad za tym kolejne wzrosty cen
- banki by zatrzymać tę spiralę podniosą stopy bazowe kredytów, wówczas kto wpadł w pułapkę kredytową to będzie musiał drogo za to zapłacić, w tym Rząd za długi (stanowi je suma deficytów budżetowych z poprzednich lat, pokrywanych kredytami lub dodrukiem)
- rosnące koszty usług oraz obsługi kredytów muszą być ściągnięte z rynku, czyli z nas przy pomocy różnych opłat i podatków; na nic zdadzą się manipulacje prawno-podatkowe czy marketingowe – za długi i za wzrost kosztów ich obsługi muszą zapłacić podatnicy, czyli my przedsiębiorcy i obywatele
- doprecyzowując powyższy akapit trzeba zrozumieć – dzisiejsze zmniejszenie inflacji w realizowanej opcji fiskalnej polega wprost na zubażaniu społeczeństwa
- by to wybrzmiało jeszcze mocniej – za niekompetencje i/lub tolerowanie złodziejstwa rządzących, bankowców i ekonomistów, w ramach prowadzonej dziś walki z inflacją zapłacić musimy my wszyscy
- gdyby Rząd, jak głosi, zmniejszał podatki to zmniejszałby wpływy do budżetu a ten od lat jest w deficycie, nie jest więc to możliwe lub jest jedynie możliwe poprzez zaciąganie kolejnych kredytów na jego zbilansowanie – jak na dłoni ujawnia się populistyczna manipulacja
- oczywiście nastąpi również ogromny na dziś około 20% wzrost wpływów podatkowych w związku z inflacją i o to chodzi rządzącym, można pochwalić się wzrostami nakładów np. na kulturę, na inne fundusze celowe
- podatki będą musiały rosnąć realnie w związku ze spadkiem populacji i malejącą ilością aktywnych płatników
- ponieważ na wzrost inflacji wpływa również skala obciążeń podatkowych to powyższe procesy także dołożą swój udział w nakręcaniu spirali inflacyjnej.
Może wybrniemy z tego jakoś, ale nie ma wątpliwości, że kosztem zubożenia społeczeństwa i przyszłych pokoleń.
Niestety będzie to skutkować dużymi kosztami, może kolejną wyprzedażą majątku narodowego, w tym fabryk, surowców lub miast portowych, jak w Grecji.
To nie jest czarnowidztwo, a konieczny do brania pod uwagę scenariusz.
Banki odpowiadają za wprowadzenie pustego pieniądza na rynek poprzez tanie i dostępne kredyty, a później po wepchnięciu nas w pułapkę kredytową podnoszą odsetki byśmy to my w całej masie za to zapłacili. Ciężar obsługi spocznie na zadłużonych i na państwie, czyli na nas wszystkich.
Banki obciążą nas rosnącymi odsetkami a rząd podatkami, opłatami, procedurami.
Za środki unijne też zapłacimy i to w Euro bez względu na kurs EUR/PLN.
Oczywiście polski złoty, po pewnym czasie, się osłabi względem Euro i innych walut, więc zwracać będziemy znacznie więcej niż pożyczyliśmy/dostaliśmy i to przy ideologicznym i światopoglądowym znieczuleniu. Pożyczamy w Euro, gdy Polska Złotówka jest mocna, a będziemy spłacać, gdy będzie słaba. It’ the economy, stupid!
Imienna odpowiedzialność
Za kontrolę podaży pieniądza odpowiada Bank Centralny z prezesem i Radą Polityki Pieniężnej, pod presją Rządu.
Za pożyczki i pieniądze z UE – odpowiada Sejm, posłowie i Rząd.
Za naszą bierność, niewiedzę i poprzez to akceptację tej patologii, przed przyszłymi pokoleniami, odpowiadamy my obywatele.
Spłacać te zobowiązania będziemy my wszyscy, ale również nasze dzieci i dzieci ich dzieci – niestety nierówno.
To nie wszystko.
Osłabiamy potencjał państwa co oznacza małą efektywność, spadek inwestycji, w tym głównie lokalnych, ogromne zadłużenie i uzależnienie od instytucji zewnętrznych, w tym od banków, UE i różnych „przyjaciół”. Wyraźna niesprawiedliwość powoduje rozluźnienie więzów wspólnotowych, upadek etosu pracy, narastanie egoizmu. Manipulacja, dla ukrycia katastrofy ekonomicznej, kieruje nasze zainteresowania w stronę ideologii, sporów światopoglądowych dzieląc wspólnotę zamiast ją jednoczyć.
Skutkiem tego wszystkiego może być nie tylko zapaść gospodarcza państwa, ale także wojna. Dochodzi do niej zawsze wtedy, gdy któryś z sąsiadów uzna naszą słabość za na tyle dużą by swoje problemy społeczno-ekonomiczne rozwiązać naszym kosztem.
Tego uczy historia ludzkości i nasza Polska.
Tak czy owak za wszystko zapłaci społeczeństwo.
Wielu niestety nigdy tego nie zrozumie.
By nie było tak pesymistycznie trzeba wskazać rozwiązanie wyżej opisanego bałaganu.
Zapraszam do kolejnego artykułu, gdzie szczegółowo opisuję cztery ogromne dźwignie ekonomiczne:
– właściwe zarządzanie poprzez dopracowany wybór najlepszych z nas według klucza weryfikacji kwalifikacji oraz bieżący systemowy nadzór i rzeczywista odpowiedzialność
– likwidacja dzisiejszego patologicznego systemu partiokracji i zastąpienie go demokracją bezpośrednią aktywizującą, bez ideologicznych konfliktów, całą wspólnotę
– decentralizacja, w tym kluczowe rozwiązanie tj. wprowadznie trzeciego dysponenta podatków – podatnika
– sprawiedliwość polegająca na absolutorium przed Sądem za każdą podjętą a kwestionowaną decyzję, każdego decydenta opłacanego z pieniędzy publicznych.
Dobre zarządzanie i sprawiedliwe otoczenie prawne doprowadzi do efektywnej pracy milionów przedsiębiorczych ludzi. Przy tej samej, niezmiennej ilości pieniądza na rynku zwiększy się podaż produktów i usług, zaspokajając rynek i prowadząc do spadku cen.
W wyniku takich działań stopniowo poprawiać się będą także inne usługi, w tym edukacyjne i zdrowotne, również dostęp do coraz to nowocześniejszych dóbr jak komputery, samochody, poprawi się stan dróg, przybędzie mieszkań, przedszkoli, szpitali itd.
Źródłem dobrobytu jest nieskrępowana, ale także niewspierana niesprawiedliwie, a raczej niczym nieograniczana przedsiębiorczość.
Miliony ludzi, przedsiębiorców pracujących jak mrówki bez przeszkód i ideologicznych rozkojarzeń, bez ograniczającej ingerencji rządzących i ich urzędów, działających w sprawiedliwym otoczeniu prawnym to największe bogactwo kraju, najważniejszy, ozdrowieńczy czynnik naprawczy dla gospodarki.
Im więcej nas zrozumie mechanizmy inflacyjne, w tym głównie opisaną pokrótce wyżej prawą stronę równania inflacyjnego, tym szybciej z tego wybrniemy – czego wszystkim życzę.
Jacek Ambroży