Wywiad dostępny jest na YT pod linkiem:
Wsłuchałem się uważnie w wywiad z panem profesorem i w każdą z wypowiadanych tez.
Po raz kolejny potwierdza się, że ekonomia nie jest nauką ścisłą i można pleść bezkarnie skrajne dyrdymały.
Moja ocena jest surowa i bezkompromisowa a to dlatego, że prezentowane propozycje są bardzo groźne dla Polski.
Od jakiegoś już czasu zacząłem specjalizować się w obnażaniu doks w naszym otoczeniu, a więc tez nie popartych logiką i analizą, a raczej mniemań, których jedynym atutem jest ich powszechność lub lekkostrawność.
Tytuły naukowe, portfolio pracodawców oraz staż pracy w połączeniu z miłym usposobieniem pana profesora są, jak widać absolutnie wystarczające by uzyskać uznanie, by wprawić w zachwyt spragnionych wspaniałych wizji słuchaczy, widzów, no i oczywiście polityków.
Darowane pieniądze, a także te z kredytu to dzisiaj największy afrodyzjak, a właściwiej jest powiedzieć serwowane nam coraz powszechniej opium. Uśmierza ból i wprawia w nadzieję, w zachwyt, w euforię!
Zamierzam więc zanalizować merytorycznie stawiane tezy i je obalić.
Nie wiem co mnie bardziej martwi prezentowany sposób myślenia – powrót utopijnych teorii Keynesa zasilania gospodarki „łatwym pieniądzem”, czy obserwowany w komentarzach pod podcastem zachwyt większości dla tej ekonomicznej patologii.
Recepta pana profesora dla Polski to rozwój poprzez kredytowanie, tym samym dalsze zwiększanie nominalnego zadłużenia, największego już dzisiaj w historii Polski.
Nasz dzisiejszy dług, w zależności od tego jak liczyć, jest 20-to, jeśli liczyć jedynie dług publiczny 40-to, jeśli liczyć zobowiązania względem UE lub nawet 90-cio krotnie większy niż dług gierkowski, jeśli liczyć także zobowiązania społeczne państwa względem obywateli.
Pamiętamy jak się okres gierkowskiej prosperity skończył?
Zatrzymajmy się na chwilę przy zdefiniowaniu kredytów. Kredyty są dzisiaj nieodłącznie połączone z kreacją pieniądza, bo innego już dawno nie ma oraz z dalszym nadmuchiwaniem bańki finansowej, nieodłącznej i dominującej części systemu bankowego trzymającego się już tylko na sznurowadłach (to krytyczne określenie samych bankierów).
Bańka finansowa to określenie rosnącej niebotycznie ilości kreowanego pieniądza w stosunku do nie nadążającej za nim kreacji światowych dóbr, stanowiących parytet dla pieniądza. Innymi słowy pieniędzy przybywa a dóbr znacznie mniej.
Kreacja pieniądza, bez związku z kreacją dóbr, jest zwykłym złodziejstwem. Jej następstwem jest inflacją, która oczywiście jest już formą obciążania obywateli skutkami tego złodziejstwa.
Aby lepiej zrozumieć aspekt zagrożenia uzmysłowić musimy sobie co pęknięcie bańki w praktyce będzie oznaczać? Dlaczego trwają spory w Amerykańskim Kongresie o dalsze przepychanie prowizoriów budżetowych (dalsze dodruki dolara), które toczone są ostatnio co kwartał? Otóż tamtejsze władze słyszą już wyraźnie trzeszczenie finansowej bańki. Każdy kolejny dodruk to kolejny wzrost ciśnienia w balonie „lewych” pieniędzy i coraz większe ryzyko eksplozji, pęknięcia bańki – wielkiego wybuchu, paniki i wielkiego chaosu. Dlatego są przerażeni.
Czy nie zastanawia Was, dlaczego tak bogate państwo jak Ameryka, hegemon w każdej niemal dziedzinie, nie ma kasy na utrzymanie nawet swojej własnej administracji?
USA grozi bankructwo. Urzędnicze bankructwo właściwie już mamy. Jak niedawno poinformowano wkrótce sparaliżowana i ograniczona może zostać praca wielu amerykańskich ministerstw, w tym Pentagonu!
Niemożliwe?
Niedawno w Wielkiej Brytanii administracyjne bankructwo ogłosiła gmina Birmingham, drugie co do wielkości miasto w tym kraju.
Jak do takich sytuacji dochodzi?
Wieloletnia dominacja dolara (od 1944 roku) została skutecznie podważona i ograniczona, a to oznacza, że nie ma już na niego ogromnego światowego zapotrzebowania. Nie da się już na nim zarabiać tyle co dotychczas, a przecież przez dziesięciolecia pozwalał w „ideologicznym znieczuleniu” na ekspansję USA, jednocześnie eskalując koszty funkcjonowania hegemona.
W wyniku takiego działania, tj. nieograniczonego kreowania pieniądza bez związku z przyrostem dóbr, Ameryka doprowadziła się do pozycji bankruta, który zbyt późno dowiaduje się, że już na wiele go nie stać.
Jak to wpłynie na nas?
Jak pęknie bańka, a na to grają Chiny, Rosja, Iran, czyli kraje BRICS i wiele innych, to okaże się, że nasze pieniądze warte są 1/100 lub 1/10000 zapisów elektronicznych na rachunkach bankowych.
Im bardziej kraje będą powiązane z dolarem np. poprzez kontrakty handlowe, kredyty i inne zobowiązania tym bardziej odczują krach tej waluty.
Każde ognisko zapalne, każdy kryzys, wojna przybliża nas do tego nieuniknionego zdarzenia podważając zaufanie do systemu finansowego.
Dlaczego dotychczas nie doszło jeszcze do pęknięcia bańki finansowej?
Bo finansowy balon posiada miliardy „wentylów”, które pozwalają na upuszczanie powietrza i redukcję ciśnienia. Te „wentyle” to ludzie, którzy w kompletnej nieświadomości biorą na siebie koszty, a także ciężar napełniania pustego pieniądza parytetem dóbr. Głupota jak wiemy nie zna jednak granic, więc ciężka praca nie dorównuje maszynom drukarskim mennic wspieranych przez elektroniczną kreację.
Taki proceder funkcjonuje od wieków. Pozwoliło to finansjerze i politykom korzystać z niego bez ograniczeń.
Ludzie mają wierzyć w bajki o inflacji rodem z kosmosu. Tymczasem to oni za złodziejstwa rządowo-bankowe płacą. Poniżej wyjaśniam hierarchię beneficjentów drukowanych pieniędzy co tłumaczy, dlaczego funkcjonuje ten idiotyczny proceder.
Zrozumienie złodziejskich mechanizmów finansowych pozwoli zrozumieć, dlaczego to głównie banki budują szklane wieżowce z biurami. Są aż tak efektywne?
Kiedyś to imperializm, kolonializm oraz zwalczające się religie niszczyły świat i doprowadzały do masowych tragedii. Dzisiaj zastąpiły je dwie kolejne plagi tj. bankowcy oraz politycy.
Brnięcie w patologię kredytowej spirali to dolewanie oliwy do ognia, który nas strawi.
Omówiłem pierwszy aspekt potencjalnej katastrofy rosnącego zadłużania, który kompletnie pomija pan profesor, a który odnosi się do ogólnoświatowej patologii kreacji pieniądza. Pieniądze będą z dodruku jakiegoś banku centralnego, który przekaże je jakiemuś bankowi komercyjnemu lub funduszowi by wpuścił je w rynek, czyli pożyczył nam i znowu nadmuchał finansową bańkę.
Drugi merytoryczny aspekt jaki obnaża powierzchowność i populizm koncepcji pana profesora to łamanie kanonu ekonomii rozumianej, zgodnie z definicją, jako efektywność gospodarowania zasobami.
Widzę, że profesor nie rozumie skąd bierze się bogactwo narodu i podobnie jak większość polityków sądzi, że z dotacji i z kredytów.
Przyznać muszę co najwyżej, że ta proponowana kredytowa droga jest stosunkowo łatwa, szybka i wygodna dla zarządzających, ale niestety katastrofalna dla narodu i przyszłych pokoleń.
Czy czasem nie przypomina właśnie ery Gierka?
Jego założenia dotyczące inwestowania na kredyt były takie same, realizacja i skutki też będą podobne – opłakane.
Nie bardzo rozumiem także kogo na Zachodzie chce pan profesor dogonić?
Czy chce:
- zarobić więcej niż Stany Zjednoczone, hegemon bogacący się przy pomocy dolara od 1944 roku
- zbudować większą strukturę wpływów niż imperialne państwa Europy bogacące się historycznie przez cały, długi okres kolonialnych podbojów?
- zarobić więcej niż giełdowi spekulanci na milionach naiwnych „inwestorów z ulicy”?
- mieć większe tempo wzrostu i większe inwestycje niż półtora miliarda chińczyków?
Nie sądzę, by ekonomista myślał o dynamicznym rozwoju na kształt hitlerowskich Niemiec, czy putinowskiej Rosji z opcją spłaty pożyczek z grabieży wojennych?
Nie znane jest nam, polskiemu społeczeństwu, a także jak widzę ekonomistom, pojęcie konsekwentnej budowy potencjału, obca jest wiara w moc mądrze pracującej i spójnej wspólnoty.
Mało kto rozumie jak działa potencjał milionów „trybików” pracujących konsekwentnie, bez piasku w łożyskach i bez ideologicznych rozproszeń, z zapałem i zapomnianym już i zdyskredytowanym, szlachetnym etosem – szacunkiem do pracy.
Niech pan Piątkowski przejedzie się może po Polsce. W każdej wsi i małym miasteczku znajdzie ludzi, którzy zamiast czekać na „darowane” zmieniali otoczenie i budowali potencjał swoich dobrze zarządzanych firm czy gospodarstw. Uwaga, ważne! To Ci bez unijnych tabliczek.
Zapraszam do mojego artykułu „Bogacenie narodu – instrukcja”, gdzie wyjaśniam, obcy jak widzę ekonomistom, proceder bogacenia.
Darowane czy pożyczone, podobnie jak kradzione – nie tuczy!
Rozwój gospodarczy zmotywowanego narodu, realizowany bez ingerencji państwa i polityków, może być geometryczny. Nie musi być oliwiony rosnącymi kredytami przy dzisiejszym ich patologicznym charakterze.
Jedyna prawidłowa kreacja pieniądza to dodruk, jednak tylko taki który równoważy produktywność i zrealizowany wzrost zagregowanych dóbr na rynku.
Rośnie ilość dóbr – proporcjonalnie rośnie ilość pieniądza. Panie profesorze, prościej już się nie da wytłumaczyć!
Odwrotny mechanizm, jaki proponuje pan profesor, pobudzenia gospodarki poprzez zasilenie jej w pożyczony pieniądz to ułuda, ponieważ nie tylko jest obciążony patologią, ale również zależy od nieweryfikowalnych lub trudno weryfikowalnych zdarzeń, które mają dopiero nastąpić.
Problem polega na tym, że pozyskiwane kredyty dają znaczne, widoczne początkowe efekty – działają one jednak ostatecznie i w konsekwencji jak bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem.
Lansowana, de facto utopijna teoria Keynesa została już dawno temu negatywnie zweryfikowana przez ekonomistów ze szkoły austriackiej – jeszcze zanim John Maynard Keynes się urodził :).
Dla swojej koncepcji kredytowego dynamizowania rozwoju ekonomista pozyska zapewne wielu zwolenników np. polityków oraz całą, ogromną hałastrę beneficjentów „łatwych pieniędzy”. Taki rozwój nie wymaga od nich ani wiedzy, ani doświadczenia, ani ciężkiej pracy, ani ryzyka, ani odpowiedzialności. Pożyczone pieniądze są szybkie oraz dają szybkie efekty i to jest właśnie ich najgroźniejsza cecha.
Miliony uczciwych przedsiębiorców będą musiały później pracować na koszty ich obsługi i zwrotu. Umyślnie tu piszę przedsiębiorców a nie obywateli, bo nawet jeśli znaczna część obywateli wykonuje szlachetną pracę jak np. urzędnicy, służby mundurowe, czy nauczyciele to nie są oni płatnikami netto do budżetu, a jego beneficjentami z redystrybucji dochodów.
Bardzo trudno jest zrozumieć zawiłe mechanizmy ekonomiczne, finansowe i rynkowe, dlatego tak łatwo o populizm i demagogię.
Kolejny argument, jak sądzę, obali po raz kolejny koncept lansowany przez pana profesora.
Czy jako osoba prywatna lub przedsiębiorca, taki prawdziwy tj. taki który odpowiada całym swoim majątkiem za własne zobowiązania, sam wziąłby kredyt w oparciu o możliwe, prawdopodobne wizje i jedynie optymistyczne scenariusze? Czy ma doświadczenie w podejmowaniu ryzyka pod presją permanentnego, rosnącego zadłużenia z bezpośrednią osobistą i nieuniknioną odpowiedzialnością? Sądzę, że nie i z tego powodu od dość dawna już kieruję do decydentów oraz beneficjentów „łatwego pieniądza” złośliwy komentarz.
Ładnie to tak samemu pożyczać i czerpać korzyści, a cedować spłatę zobowiązań na innych, wręcz na przyszłe pokolenia?
Ja nazywam to… międzypokoleniowym psikusem. Będą się dzieci, wnuki i prawnuki zapewne cieszyć.
Chyba trochę wstyd!?
A oto niepełna lista patologicznych cech procesu rozwoju państwa na kredyt realizowany chętnie przez polityków, przy wtórze ekonomistów:
- pożycza nie ten co spłaca – już sam ten fakt czyni go niewiarygodnym i nieuczciwym społecznie
- pożycza ktoś kto nie zna trudu wypracowywania pieniędzy, więc nie umie prawidłowo oceniać ryzyka – to politycy
- nie brane są pod uwagę wszelkie konsekwencje jakie mogą się pojawić w przyszłości, bo to nie jest możliwe
- nie można ocenić konsekwencji dla wszystkich grup społecznych, zapomniał o tym kiedyś pan Balcerowicz realizując inne ekonomiczne działania
- nie są możliwe do kontrolowania koszty dystrybucji i obsługi pożyczanych środków, a co ważniejsze brak jest efektywności ich wykorzystania
- nieuniknione są malwersacje w dystrybucji środków
- pożyczane, a później dystrybuowane środki finansowe mają jeszcze jeden katastrofalny wpływ na gospodarkę – rujnują równy i sprawiedliwy dostęp do rynku podobnie jak w przypadku złodziejskich dotacji unijnych – środki dostają nieliczni, a spłacają wszyscy
- koncept zakłada również złudnie, że środki zostaną wykorzystane na inwestycje – tak, ale w tylko części, a w dużej części zostaną skonsumowane, więc będą wykorzystane nieefektywnie i przyczynią się do wzrostu inflacji.
Rozwój na kredyt przede wszystkim jednak pomija jedną z najważniejszych kategorii ekonomicznych, która weryfikuje przedsiębiorców już od tysięcy lat – to przymus ekonomiczny.
Szczegółowe błędy założeń i skutków tej zdewaluowanej już wielokrotnie koncepcji mógłbym dalej mnożyć, ale może wystarczy ponownie przypomnieć erę Gierka?
Pan profesor nie wspomina o dodruku pieniędzy przez NBP, więc zapewne zapożyczanie ma mieć miejsce w obcych instytucjach finansowych, a co za tym idzie w obcych walutach, co jest kolejną patologią lansowanej koncepcji.
Zupełnie pomija fakt, że zapożyczać się będziemy przy silnym polskim złotym (utrzymywanym aktualnie sztucznie przez NBP by obniżać inflację), a z ogromnym prawdopodobieństwem oddawać będziemy przy niekorzystnym, słabym kursie. Przy stratach NBP za rok 2023 na poziomie ponad 20mld zł dalsze zakupy złota, rezerwy dla sztucznego utrzymywania silnego kursu złotówki, nie wystarczą. Pan George Soros i inni światowi spekulanci już na to zapewne czekają.
Odrębnym zagadnieniem, które trzeba zrozumieć przy analizie akcji kredytowych i kosztów im towarzyszących jest ujawnienie tzw. beneficjentów rzeczywistych.
Dzisiaj kreacja pieniądza odbywa się z niczego, z abstrakcji, ale mimo to rodzi dla jednych bardzo realne koszty, a dla innych bardzo realne dochody.
Patrząc z góry na piramidę tego finansowego złodziejstwa najpierw pojawiają się pierwsze realne koszty pozyskania takiego kredytu na korzyść pierwszego w kolejce beneficjenta rzeczywistego, czyli emitenta produktu zwanego pieniądzem – jakiegoś banku centralnego. Jeśli będzie to EBC to nie zapomnijmy, że sporo już na samym początku skapnie drugiemu beneficjentowi rzeczywistemu – strukturom decyzyjnym, czyli UE.
Trzecim beneficjentem rzeczywistym będą banki komercyjne, które wpuszczają pieniądz w rynek, jak każda „pralnia”. Wyrosną kolejne wieżowce ze stali i szkła w jakimś City. Może pożyczany pieniądz wyciągnięty będzie z bańki finansowej, ale tu też czekają na zyski „tłuste rączki” finansowych inwestorów, a pewniej spekulantów.
Czwartym beneficjentem rzeczywistym pożyczanych środków, któremu harujący naród będzie płacił jest szeroko pojęta biurokracja począwszy od władz centralnych, a skończywszy na pani przyjmującej lub opiniującej wniosek na dotację lub na uprzywilejowany kredyt.
Jest jeszcze kolejna, niekoniecznie ostatnia, piąta grupa beneficjentów rzeczywistych – to często nieświadomi swojej paserskiej roli i/lub bezduszni przedsiębiorcy.
Łatwy pieniądz to dla nich sposób na zdystansowanie konkurencji, na szybszy wzrost kosztem innych, to złodziejstwo w czystej postaci i dewastacja zasady równego dostępu do rynku.
Błąd na błędzie, patologia na patologii.
Chorą teorię moderowania rynku lub wspierania inicjatyw, pobudzania inwestycji czy czego tam jeszcze, realizowaną oczywiście przez niekompetentnych polityków, jest równie łatwo obalić. Pomaganie jednym jest jednocześnie przeszkadzaniem innym.
Dodać mogę jeszcze w pakiecie patologii nierównomierny rozwój, bo zasilone w „lewy pieniądz” jedne gałęzie gospodarki zdystansują inne, pozbawione finansowej kroplówki, powodując szkodliwe dysproporcje.
Rozwój gospodarczy można porównać do wchodzenia po schodach. Najlepiej jest to robić stopień po stopniu. Można wskakiwać po dwa stopnie, ale już próba wskakiwania po trzy, po cztery może się skończyć wybiciem zębów.
Na koniec skomentować muszę żenujące dla mnie oceny pana profesora dzisiejszych pozytywnych efektów i osiągnięć polskiej gospodarki, wpisujące się w rządową propagandę.
Wzrost gospodarczy jest faktem i jest widoczny gołym okiem, ale mamy go w wyniku trzech czynników:
- inflacji
- kredytów i dotacji unijnych sztucznie powiększających PKB
- ciężkiej pracy przedsiębiorczego narodu.
W dzisiejszej rzeczywistości i pod rządami patologicznej ekonomii stosowanej, jeśli zabraknie dwóch pierwszych czynników – obnaży się rzeczywista, zła efektywność gospodarki, w konsekwencji czego „zje nas” recesja, a potem „przyjaciele” i sąsiedzi.
Jacek Ambroży