W dniu 27.03.2024 r.odbyła się w TVP debata z udziałem kandydatów na prezydenta miasta stołecznego Warszawy. Sprawa tego wyboru jest ważna dla Polaków, w tym dla mnie, bo stolica stanowi wzorzec dla wszystkich innych krajowych jednostek administracji samorządowych.
Mieliśmy okazję przyglądnąć się i przysłuchać jak swoją misję i swoje obowiązki na tym stanowisku widzą kandydaci oraz czy mają szansę spełnić wymogi dzisiejszych czasów i nasze oczekiwania.
W większości kandydaci zaprezentowali kulturę wypowiedzi, spokój, erudycję i opanowanie – jak na polityków przystało. I to by było na tyle.
Wszyscy z nich to wytrawni politycy i działacze, a więc sprawni i wielce doświadczeni gawędziarze, a co za tym idzie z wielkim prawdopodobieństwem przyszli nieudaczni włodarze.
Prawdopodobieństwo to bardzo przydatna matematyczna formuła logiczna, która pozwala przewidzieć to co się może stać na przykład za cztery lata, a nawet wcześniej.
W tym przypadku powinna posłużyć nam do oceny kandydatów, z jednym jednak wyjątkiem. W odniesieniu do aktualnego prezydenta pana Rafała Trzaskowskiego nie będzie przydatna, bo w jego przypadku prawdopodobieństwo zamieniło się już w pewnik.
Ktoś kto doprowadził do ponad 8 mld złotych długów miejskich, w tym 3 mld złotych deficytu w tegorocznym budżecie powinien być wypędzony raz na zawsze poza rogatki miasta z jednoczesnym, dożywotnim zakazem sprawowania funkcji publicznych.
Przydałby się również przepadek majątku prywatnego dla częściowego pokrycia strat oraz powstrzymania innych nieudaczników przed próbą zarządzania majątkiem wspólnym bez doświadczenia, bez wiedzy i bez odpowiedzialności.
Oponentom egzekwowania odpowiedzialności zarządzających względem wspólnoty przypomnę, że złych zarządców w starożytnym Egipcie rzucano krokodylom na pożarcie, a w innych rejonach i nieco późniejszych wiekach w Mongolii zawijano w dywan i tratowano końmi.
Każdy kto uważa, że rolowanie stołecznych długów na innych, na przyszłe pokolenia to akceptowalny standard naszych czasów niech może wyciągnie z własnej kieszeni 4000 złotych i namówi jeszcze do tego wszystkich innych mieszkańców Warszawy, by załatać dziurę i móc spojrzeć uczciwie w oczy swoim dzieciom i wnukom.
Posiadanie zobowiązań nie jest niczym nagannym pod warunkiem, że osobiście się za nie odpowiada, a nie podrzuca innym jak kukułcze jajo.
Oczywiście w tej bezpardonowej opinii biorę pod uwagę fakt zubożenia budżetów lokalnych w wyniku ogólnokrajowych regulacji podatkowych, ale uwzględniam również skutki nominalnych, skumulowanych wzrostów inflacyjnych, a także konieczną w zarządzaniu zdolność do dostosowywania się do zmiennych warunków funkcjonowania i nie akceptuję pokrętnych wymówek dla usprawiedliwiania niekompetencji.
Maniera zadłużania stała się już na tyle powszechna, że powinniśmy zdecydowanie się jej przeciwstawiać i na każdym szczeblu eliminować ludzi, którzy ten proceder uznają za standard.
Naszym credo w demokracji powinno być – nie władza ma być surowa dla nas, a my dla władzy.
Takie podejście powstrzyma być może wiele niedojd przed niepohamowanym parciem do rządzenia.
Postawmy sobie pytanie. Czy wyboru włodarza miasta lub gminy w Polsce, a przede wszystkim stolicy, powinniśmy dokonywać ze zbioru polityków?
Powtórzę po raz tysięczny. Dzisiejsi politycy nie powinni zarządzać czymkolwiek, ponieważ ich domeną jest umiejętność gadania, która nijak się ma do umiejętności zarządzania.
Zastanówmy się co obiektywnie powinno być ważne dla mieszkańców każdego miasta, w tym stolicy. Myślę, że jest to takie gospodarowanie posiadanymi zasobami by zapewnić bieżące efektywne i sprawne funkcjonowanie miasta oraz zapewnienie maksymalnej dynamiki rozwoju.
To ni mniej ni więcej jak definicja ekonomii.
W artykule „Ekonomia Polski – jak jest?”porównałem, a właściwie zrównałem ekonomię z gospodarowaniem.
Jest jednak pomiędzy nimi drobna, ale zauważalna różnica.
Gospodarowanie kojarzy się bardziej ze sferą wydatkową podczas, gdy ekonomia obejmuje także sferę przychodową.
W przeprowadzonej debacie wyraźnie ujawnił się fakt powszechnego pominięcia tej drugiej.
Kilka zdań wypowiedzianych o przychodach w debacie dotyczyło „wymadlanych” unijnych środków i żalów nad zubożonymi daninami.
Szczególnie u pana Trzaskowskiego ujawniło się kompletne niezrozumienie, wręcz pomijanie wagi pobudzania aktywności mieszkańców i lokalnych podmiotów gospodarczych, stwarzania im jak najlepszych warunków do funkcjonowania.
Od niego należałoby wymagać więcej, bo przecież powinien mieć już doświadczenie i przemyślenia wynikające z upływającej kadencji.
W swoich wypowiedziach jednak koncentrował się on na osiągnięciach, na wydatkach, a nawet na kolejnych planach np. budowie trzeciej i czwartej linii metra, ale ani słowem nie zająknął się na temat pobudzenia aktywności, wspierania przedsiębiorczości mieszkańców.
Ważnym elementem takiego wspierania powinny być także optymalizacje np. uproszczanie procedur administracyjnych, eliminacja barier urzędniczych, poprawa przejrzystości prawa lokalnego oraz planowanie i przygotowywanie gruntów, infrastruktury pod przyszłe inwestycje.
Kiedy dowiaduję się, że Warszawa nie ma sporządzonych nawet w połowie Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego lub że w stolicy są trzy tysiące pustostanów to zaczynam rozumieć sumowanie kar z tytułu różnych zarzutów w amerykańskim systemie sprawiedliwości.
Żenujące u pana Trzaskowskiego było także przypisywanie sobie zasług za zrealizowane inwestycje w ostatnich latach. Realizacje tych zamierzeń Warszawa zawdzięcza przede wszystkim obywatelom, mieszkańcom, wielu różnym instytucjom i podmiotom.
Nieprzyzwoite jest przypisywanie sobie zasług należnych wspólnocie.
Zamiast koniecznego gospodarskiego podejścia część kandydatów posługiwała się, zawsze poręczną w takich sytuacjach, filozofią a właściwie ideologią uśmiechu, otwartości, tolerancji i wolności.
To ważne aspekty społecznych stosunków międzyludzkich, ale ani chleba, ani mieszkań, ani metra, ani wzrostu podatków z nich nie będzie.
Tak właśnie wygląda Warszawa pod dotychczasowym politycznym, partyjnym zarządem – jak pacjent pod finansową kroplówką, bez której szybciej wyzionie ducha niźli się pobudzi, uruchomi dynamikę i zbiorową budowę potencjału.
Z aktywności, z rosnących wpływów podatkowych można realizować i mnożyć kolejne przedsięwzięcia, wyznaczać kolejne cele i jednoczyć wokół nich mieszkańców.
Do aktywnego, dynamicznego miasta napływali będą kolejni ludzie, otwierały się będą kolejne biznesy, garnął się będzie kapitał bez konieczności stosowania niesprawiedliwych zachęt.
Mnożenie wizji rozwojowych bez zrozumienia i wspierania zdrowych źródeł finansowania jest wypełnianiem jedynie części obowiązków dobrego gospodarowania.
To tak jakby przedsiębiorca koncentrował się jedynie na wydatkach zapominając o przychodach.
Jeśli służby urzędnicze koncentrować się będą tylko na wydatkach to szybko przejedzą każdy budżet, a w ramach genetycznie przypisanego im braku reżimu finansowego wydadzą zawsze więcej niż dozwolone. Udowadniają to regularnie powiększając dziurę budżetową.
Czy od uczestników debaty słyszeliśmy o powyższych aspektach? Od większości nie. Tylko pan Korwin Mikke nawiązał do tego wątku.
Ja będąc mieszkańcem Warszawy nie chciałbym wysłuchiwać od żadnego z kandydatów, że stolica:
- ma być uśmiechnięta, otwarta dla wszystkich, tolerancyjna, kolorowa, europejska
- bezpieczna, zasobna w schrony
- ma mieć więcej mieszkań i to tanich, oczywiście o niskich czynszach
- więcej żłobków, przedszkoli, szpitali
i innych oczywistości, a więc banałów.
Mieszkańcy nie potrzebują roztaczania wizji, marzycielstwa, a sprawnego gospodarowania.
Nie za to urzędnicy pobierają wynagrodzenia z publicznych pieniędzy by tłumaczyli nam, że lepiej jest być zdrowym i bogatym, niż chorym i biednym.
Poruszone w debacie branżowe tematy jak edukacja, bezpieczeństwo czy transport to kolejne wizje i bajania kandydatów. Każdy powiedział coś mądrego. I co z tego?
To oczywiste, że w każdej kolejnej perspektywie czasowej, za każdej kadencji buduje się drogi, szkoły, przedszkola, realizuje wiele innych inwestycji i licytowanie się na nie nie powinno mieć miejsca, bo nie jest obiektywne i wymierne do weryfikacji.
Dla mieszkańców istotna jest jakość służby pełnionej wobec nich, pewność że jest możliwie jak najlepsza.
Po angielsku urzędnik nazywa się „civil servant” – sługa publiczny.
Urzędnicy mają nie tylko kreować otoczenie, ale przede wszystkim ułatwiać to innym, mają usprawnić, przyspieszać procedury, mają być profesjonalni i pomocni.
Od dawna już stawiam tezę, że wprowadzenie raptem jednej formułki wypowiadanej obowiązkowo podczas obsługi petenta zrewolucjonizowałoby jakość usług urzędniczych i poprawiło ogólną efektywność.
Brzmi ona. Jak jeszcze mogę pani/panu pomóc?
Czy usłyszeliście kiedyś taką wypowiedzianą przez urzędnika formułkę w odniesieniu do siebie?
Prędzej połknąłby język. I to jest wina prezydentów, burmistrzów, wójtów, dyrektorów, kierowników – ich przełożonych.
Czy któryś z kandydatów o tym pomyślał?
Przyglądnijmy się prezentowanym przez kandydatów sposobom radzenia sobie z miejskimi wyzwaniami w dziedzinach wybranych przez prowadzących debatę. Zauważmy, że w ogromnej większości sprowadzają się one do zwiększania nakładów finansowych z kompletnym pominięciem pomysłów na zwiększanie źródeł finansowania.
1/ Edukacja i przepełnienia w żłobkach, przedszkolach, szkołach.
Tu padały pobożne życzenia budowania większej ilości szkół, darmowych posiłków i nieodpłatnej komunikacji szkolnej, a także zwiększenia przebywania dzieci w świetlicach – w konsekwencji jest to oczywiste zwiększanie nakładów finansowych, tymczasem skąd wziąć dodatkowe środki – kandydaci zapomnieli powiedzieć.
2/ Transport i strefy czystego transportu.
Miasto ewidentnie nie nadąża za dynamiką transportu i z tego powodu poza niewydolnymi inwestycjami poprawiającymi komunikację miejską oferuje ograniczenia w stylu – nie stać cię na mieszkanie, to je wynajmij lub zmniejsz sobie powierzchnię mieszkalną. Bezpłatne strefy czystego transportu są o dziwo płatne, a więc odpowiadają na zapotrzebowanie zwiększania wpływów do kasy miejskiej, ale nie poprzez aktywizację, a poprzez drenaż kieszeni mieszkańców mandatami.
Przybiega tu z pomocą ideologia, w tym przypadku troska o zdrowie. Działanie odwrotnie proporcjonalne do wskazanego.
Wybrzmiał tu również aspekt koniecznych inwestycji, kolejnych nakładów, lepszej organizacji, planowania, ale znowu nic o źródłach finansowania.
Pani Biejat przebiła swoimi deklaracjami innych nazywając je rzetelnymi obietnicami. Rzetelnie obiecać to już krok dalej niż tylko obiecać.
3/ Zdrowie.
Domyślcie się jakie deklaracje tu dominowały. No oczywiście zwiększonego finansowania, dopłat dla lekarzy oraz jak zawsze lekkostrawne i bezpieczne deklaracje optymalizowania wydatków.
W zakresie pomysłów na zwiększanie wpływów – zero refleksji.
4/ Bezpieczeństwo i nocna prohibicja.
Kandydaci zaprezentowali mikst pomysłów od dofinansowania policji, poprzez referenda, a skończywszy na schronach. Wszystkie te pomysły są wskazane i konieczne do zrealizowania niestety również wymagają finansowania. Z czego?
5/ Mieszkania.
17 tys zł za 1m2 to aktualna cena w stanie deweloperskim mieszkania w Warszawie.
Oczywiście kandydaci zmniejszą ją, a niektórzy nawet ponad dwukrotnie poprzez mechanizm rynkowy… nadpodaży. Nie powinniśmy się śmiać, trzeba zapłakać.
Reszta odpowiedzi w debacie była równie elokwentna co niemerytoryczna, więc warszawiacy głosujcie jak zwykle na obietnice i marzenia.
Jacek Ambroży