Jest dobrze z tą naszą Polską gospodarką, czy źle?
O kondycji państwa i szerzej o teraźniejszości i przyszłości stanowi w największym stopniu ekonomia. To ona decyduje czy są żłobki, szkoły, szpitale, wojsko, edukacja na wysokim poziomie, godne emerytury, efektywna służba zdrowia, wsparcie dla potrzebujących, zapewnione bezpieczeństwo, perspektywy na przyszłość i wszystko inne.
It’s the economy, stupid! – powtarzał za innymi Bill Clinton podczas swojej kampanii wyborczej.
Oglądając informacyjne programy telewizyjne słyszymy od jednych polityków, że nasza ekonomiczna kondycja jest super, a od innych, że jest beznadziejna.
Podobnie jest z opiniami publicystów i ekonomistów. Rząd chwali się wybranymi wskaźnikami, bankowcy malejącą inflacją, a ekonomiści stawiają różne, często sprzeczne tezy w oparciu o wskaźniki, których nie rozumieją adresaci, a i oni sami sprawiają wrażenie, jakby ich nie rozumieli.
My zwykli obywatele widzimy gołym okiem osiągnięcia ostatnich dekad, pozytywną zmianę naszego otoczenia, ale jednocześnie wielu z nas nie ma szans na mieszkanie, nie może doczekać się wizyty do lekarza specjalisty, czy też nie umie finansowo związać końca z końcem.
Inflacja dotyka i zubaża większość z nas. Obserwujemy pogarszanie się warunków życia.
Warto jest więc to obszerne zagadnienie zanalizować i zrozumieć. Wbrew pozorom nie jest to aż takie trudne. Zrobimy to w tym artykule.
Ekonomia to najprościej rzecz ujmując możliwie najlepsze zarządzanie posiadanymi zasobami dla zapewnienia egzystencji i rozwoju.
Analiza kosztów i wydatków, planowanie inwestycji w naszych domach i w firmach to też ekonomia. To stąd właśnie wzięła się pierwotna, grecka jej nazwa oikos-dom i nomos-zarząd.
Ja uważam, że właściwiej by było nazywać ekonomię gospodarowaniem.
To słowo lepiej oddaje materię.
Sami zauważcie różnicę 🙂
Ekonomista – Gospodarz. To jak piekło i niebo.
Tak jak ekonomia jest gospodarowaniem, tak ekonomista nie jest gospodarzem i to wiele tłumaczy.
To pierwsze ważne spostrzeżenie wynikające z etymologii języka.
Drugie jest takie, że możemy wprost, chociaż nie jeden do jeden, odnosić nasze mikro zarządzanie domowymi zasobami do tego krajowego.
Na przykład:
- czy można ciągle się zadłużać?
- czy można nie odpowiadać za swoje zobowiązania?
- czy można mnożyć wydatki i ignorować efektywność?
- czy dobrobyt bierze się z gadania czy z pracy?
Odpowiedzi na te pytania w odniesieniu do gospodarstwa domowego są jednoznaczne. Dlaczego więc miałyby być inne w odniesieniu do kraju?
Można się spierać które parametry gospodarki są najważniejsze, które mają większy wpływ na rzetelną obiektywną analizę, które są pierwotne względem innych, ale aby to zrobić trzeba je najpierw zdefiniować. Lepiej przyglądnąć się wielu aspektom by zapewnić lepszą komplementarność oceny. Wszystkie one działają jak naczynia połączone wpływając na siebie nawzajem.
To kolejny ważny wniosek – nie można oceniać gospodarki według raptem jednego wskaźnika, a nawet kilku. Dopiero analiza wielu pozwoli na bardziej obiektywne spojrzenie.
Ja skupię się nie tylko na wskaźnikach, ale także na definicjach i kanonach ekonomii, na niepodważalnych prawach, byśmy w gąszczu tej obszernej materii nie zgubili trzeźwego spojrzenia.
Dam od razu dwa przykłady.
Przymus ekonomiczny – kiedy o nim ostatnio słyszeliście. Tak zwane łatwe pieniądze z dotacji z tym ekonomicznym parametrem nie mają nic wspólnego, a to on od tysięcy lat weryfikuje przedsięwzięcia i przedsiębiorców.
Albo drugi – zdolność przewidywania wszelkich skutków podejmowanych decyzji, zdolność do analizy ryzyk – nieosiągalna dla teoretyków. Jak się nie sparzysz to się nie nauczysz, jak nie masz rzeczywistej odpowiedzialności za decyzje to nie będziesz umiał ich roztropnie podejmować. To o tym pisał Henry Hazlitt w swoim bestsellerze „Ekonomia w jednej lekcji”.
Moim celem w tym artykule jest krótko odpowiedzieć na tytułowe pytanie i równie zwięźle zdefiniować konieczne kierunki zmian.
Przyglądnijmy się więc podstawowym wskaźnikom ekonomicznym.
1/ Inflacja.
Mimo, że jest to dzisiaj lider w rankingu popularności jednak
- jest jedynie skutkiem niewłaściwie zarządzanej gospodarki i polityki pieniężnej
- jest też nieobiektywnym wskaźnikiem, bo stosunkowo łatwo sterowalnym, jak choćby ma to miejsce dzisiaj.
Zastanówmy się dlaczego prezes NBP chwali się w spotach reklamowych, że zakupił kolejne tony złota w sytuacji wykazywanych strat NBP za 2023 rok na poziomie ponad 20 mld złotych?
Czy my mając niedomykający się budżet domowy inwestowalibyśmy w jakieś aktywa?
Otóż odpowiedź na to pytanie dużo tłumaczy. Złoto stanowi najlepszą formę rezerwy dla utrzymywania silnego kursu polskiego złotego. To rynkowe interwencje kosztują NBP najwięcej. Spot reklamowy jest nie tyle informacją kierowaną do polskiego społeczeństwa, ale przede wszystkim przesłaniem do światowych spekulantów – nie atakujcie złotówki, bo mamy zasoby by ją bronić. To oczywiście nie pomoże, a straty NBP będą rosły aż doprowadzą do deprecjacji złotówki podobnie jak w „czarną środę” funta szterlinga w Anglii.
Pan prezes NBP naszym kosztem udowadnia, utrzymując silny polski złoty, że prowadzi prawidłową politykę pieniężną zmniejszając inflację i prawidłowo prognozując wskaźniki inflacyjne.
Nie jest to prawdą, o czym już niedługo się przekonamy.
Napisałem odrębny artykuł o inflacji, do którego zapraszam. Wyjaśniam w nim skąd się bierze inflacja, jak można ją redukować bez skutków społecznych, a także wyjaśniam, dlaczego planowany tzw. cel inflacyjny jest wprost niezgodny z Konstytucją.
Najważniejsze co o tym wskaźniku trzeba wiedzieć to to, że dzisiejsza redukcja inflacji sprowadza się do zmniejszania z premedytacją, planowo zamożności Polaków. Każdy spadek inflacji to „sukces” okupiony zubożeniem społeczeństwa, odebraniem nam zdolności nabywczej naszych pieniędzy. Płacimy za niekompetencje polityków i bankowców, ponieważ wywołanie inflacji to zawsze naruszenie ilości wprowadzonego dodatkowo na rynek pieniądza względem przyrostu dóbr – to kradzież dokonywana na społeczeństwie przy użyciu pieniądza.
2/ Parametr mocno związany z kursem polskiego złotego to bilans wymiany handlowej. Może być dodatni przy większym eksporcie lub ujemny przy większym imporcie. My dzisiaj w Polsce mamy balansowanie tj. raz dodatni a raz ujemny bilans handlowy. Aktualnie mamy większy import niż eksport. Silna złotówka korzystna jest dla importerów i zmniejsza inflację, ponieważ zakupione za granicą produkty mniej nas kosztują. Taki stan jednocześnie ogranicza zarobek eksporterów i zdolność naszego rynku do zarabiania na innych, do rozwoju.
Chińczycy przez lata zwiększając eksport bogacili się kosztem całego świata.
Z doświadczenia wiem, że politycy kompletnie tego zagadnienia nie rozumieją, a ponieważ nie słyszę dyskusji publicznej nad tym tematem to mam prawo sądzić, że tyleż samo rozumieją publicyści i ekonomiści.
3/ Bezrobocie.
Ten ważny społecznie wskaźnik jest również skutkiem stanu gospodarki.
Najważniejszy powód dzisiejszego, stosunkowo niewysokiego wskaźnika bezrobocia (na koniec Grudnia 2023 5,1%, GUS) to spadek liczby pracujących. Według GUS w ciągu dwóch lat tj. pomiędzy Styczniem 2021 a Styczniem 2023 ilość pracujących spadła w Polsce o 1 mln osób.
Bezrobocie może być spowodowane spadkiem koniunktury, kryzysem, ale równie dobrze może być wynikiem wskazanej poprawy efektywności, optymalizacji procesów gospodarczych prowadzących do redukcji zatrudnienia.
Tak czy owak należy minimalizować ingerencje państwa ograniczając ją do wspierania zawodowego przekwalifikowywania, edukacji, prowadzenia polityki przyjaznej utrzymywaniu wzrostu populacji, dzietności, poprawy jakości życia obywateli itp.
Co dzieje się na rynku pracy w Polsce jako skutek złego zarządzania:
- tolerowanie emigracji dużej części wykształconego społeczeństwa prowadzącej do utraty wpływów budżetowych
- zmniejszenie dzietności, które wpłynie na przyszły stan populacji, czyli na ilość przyszłych płatników podatków
- pogarszanie stanu zdrowia i zwiększenie śmiertelności
- upadek etosu pracy spowodowany m. innymi złą, patologiczną polityką socjalna państwa
- przyrost beneficjentów netto z redystrybucji dochodów budżetowych kosztem płatników netto do budżetu
- narastający brak perspektyw obniżający pozytywne sentymenty na rynku pracy
- rosnący podział społeczeństwa redukujący efektywność pracy.
4/ Wynagrodzenia.
To co trzeba tu zrozumieć, a czego o zgrozo nie wiedział premier Morawiecki, to mechanizm ekonomiczny według którego wzrost wynagrodzeń jest właściwy i wskazany.
Nie jest nim inflacja, czyli wzrost cen i spadek wartości nabywczej naszych pensji pod których presją następuje wzrost wynagrodzeń.
Politycy sądzą, że dzięki temu niwelują skutki inflacji. Są nawet tacy, którzy uważają, że rekompensują te skutki całkowicie.
Ten błąd myślowy wyjaśni przykład prawidłowego ekonomicznie wzrostu wynagrodzeń.
Jedynym wskazanym sposobem wzrostu wynagrodzeń jest bogacenie się. Zaskoczę was. Odbywa się ono w wyniku realizacji definicji ekonomii – właściwego zarządzania zasobami.
Jeśli w procesach gospodarczych doprowadzimy do modernizacji, optymalizacji, redukcji kosztów, poprawy jakości, wzrostu kwalifikacji i wydajności, szybkości cyrkulacji pieniądza to przy tych samych kosztach zwiększymy produkcję lub ilość świadczonych usług.
Zwiększenie ilości sprzedanych na rynku dóbr tj. produktów lub usług zwiększy przychody przy tych samych lub proporcjonalnie zmniejszonych kosztach.
Zwiększone przychody spowodują z kolei:
- większe zyski
- możliwość inwestycji
- zwiększenie wynagrodzeń pracowników.
W takiej sytuacji nie dojdzie do wzrostu cen, a mimo to pracownicy otrzymają wyższe wynagrodzenia.
Podaję tu przykład pracowników wytwórczych, bo tylko ich praca ma wpływ na pożądane przez rynek dobra. Szlachetna praca urzędników, nauczycieli w publicznej edukacji czy żołnierzy nie wpływa na rynek, na przyrost dóbr, na przychody.
By pracownicy sektora publicznego otrzymali podwyżki w prawidłowym procesie ekonomicznym to najpierw ci pierwsi muszą odprowadzić większe podatki do budżetu. Inaczej zwiększa się koszty budżetowe bez wzrostu przychodów i wpływów podatkowych – to patologia.
5/ Dochody i wydatki budżetowe.
W tej materii nie ma zrozumienia dla wielu niuansów.
Po pierwsze zacznijmy od zauważenia, że ujemna różnica pomiędzy dochodami a wydatkami nazywa się w budżecie państwa deficytem, podczas gdy w firmach nazywana jest prawidłowo stratą.
Strata źle brzmi i mogłaby sugerować złe zarządzanie przez elity partyjne, a przecież te, natchnione ideologią, mogą prowadzić jedynie do sukcesów.
Drugie warte zauważenia niedomówienie dotyczy nieutożsamiania deficytu z kredytem, czyli koniecznością sfinansowania niedoboru środków z pożyczek.
Tolerowanie deficytów budżetowych w kolejnych corocznych budżetach jest dowodem na złe zarządzanie. Tu znowu przyda się przykład odnoszący ten problem do budżetów domowych. Wyobrażacie sobie coroczne dopożyczanie pieniędzy by przetrwać kolejny rok? Nikt z nas nie może sobie na to pozwolić, firmy też. A państwo może?!
Omawiając dochody budżetowe ważne jest, aby zrozumieć, dlaczego potrzeba nam większej i rosnącej liczby podatników netto do budżetu w stosunku do beneficjentów netto z redystrybucji dochodów budżetowych.
Niestety brak tej podstawowej wiedzy powoduje, że rośnie nam ilość szlachetnych zawodów nieproduktywnych.
Malejąca liczba podatników netto musi wygenerować dochody by obdzielić nimi rosnącą ilość:
- polityków
- pracowników administracji państwowych i samorządowych
- nauczycieli
- urzędników
- lekarzy, tych w placówkach publicznej służby zdrowia
- pracowników wszelakich dotowanych fundacji
- żołnierzy
- wszelkie służby mundurowe
- bankowców
- prawników
- naukowców itd., itd.
Ktoś mógłby zakwestionować, że przecież oni też pracują, płacą podatki i funkcjonują na rynku. Tak, ale nie wprowadzają na rynek dóbr tj. produktów i usług, które mają parytet finansowy, za które rynek chce zapłacić cenę.
Płaca nauczyciela wpłynie na rynek i wygeneruje wpływ budżetowy tylko w części odpowiadającej za płatne (legalne) korepetycje, ale nadal nie wytworzy dobra materialnego.
Gdyby na rynku byli tylko nauczyciele, żołnierze, prawnicy, urzędnicy, bankowcy i politycy nie byłoby, gdzie mieszkać, co jeść, w co się ubrać, nie moglibyśmy się przemieszczać itd.
Sorry, beneficjenci netto taka po prostu jest prawda.
Wiadomo już co trzeba zrobić by przezwyciężyć kryzys niedoborów, inflację.
Pozamykać ich :)? NIE, zadbać dziś w kryzysie bardziej o zawody produktywne.
Szara strefa jest skrajną patologią, aż tak że… niemal w ogóle się o niej nie mówi publicznie. Według Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych za rok 2022 szara strefa mogła osiągnąć nawet 19,4% PKB.
Od przychodów w szarej strefie nie są odprowadzane podatki do budżetu.
To prostytucja, handel narkotykami, drobne usługi „na lewo”, handel przygraniczny, pędzenie bimbru na sprzedaż, ale i łapówki decydentów itd.
To destrukcja państwa i zasad społecznych ignorowana i tolerowana od 1989 roku.
Wynika stąd, że politycy nie są zainteresowani jej likwidacją mimo corocznych wielomiliardowych strat w budżecie państwa. Dlaczego?
Nie będę tu się mocno rozpisywał, ale krótko wskażę co należy zrobić by przychody budżetowe wzrastały. Należy zapewnić:
- sprawiedliwy dostęp do rynku
- ograniczenie drenażu polskiego rynku przez obce kapitały, które duszą lokalną przedsiębiorczość i wysysają rynek z pieniądza transferując zyski poza nasz kraj
- wyegzekwowanie od amerykańskich koncernów należnych nam podatków
- eliminację wszelkich złodziejskich dotacji demolujących równy dostęp do rynku pod pretekstem wspierania
- likwidację szarej strefy, która jest dziś utrzymywana w interesie polityków
- uproszczenie podatków
- likwidację biurokracji poprzez decentralizację
- liberalizację przepisów
- sprawiedliwy dostęp wszystkich obywateli do dochodów oraz majątku narodowego
- napiętnowanie i rozliczenie wszystkich nienależnych beneficjentów rozgrabionego majątku narodowego po 1989 roku – ku przestrodze oraz by zlikwidować zakorzeniony wzorzec złodziejstwa
- wprowadzenie powszechnych zeznań majątkowych, by ukrócić szarą strefę i grabież majątku wspólnego
- itd.
Aby poprawić dochodowość państwa kluczowe jest również zrozumieć, że każda regulacja, każde sprawozdanie, każda opłata, podatek, czas spędzony na wertowaniu zmian formalnych czy prawnych, każdy nieprzychylny lub niekompetentny urzędnik to ciężar dla podatnika – to zbędny koszt. Eliminacja milionów takich drobnych przeszkód może ograniczyć miliardy złotych zbędnych kosztów a tym samym zwiększyć dochody i podatki.
Kiedy porównujemy gospodarowanie naszym domowym budżetem w odniesieniu do budżetu krajowego dobrze abyśmy wzięli pod uwagę efekt skali.
Jeśli zaoszczędzimy w domu 100 złotych na osobę w skali miesiąca, to w skali kraju przełoży się to na zmniejszenie kosztów o 4 miliardy.
Porównanie jest jeszcze bardziej obrazowe, jeśli odniesiemy je do przychodów.
Mądra efektywna praca przedsiębiorców ze zbioru firm MŚP (to około 2,3 mln firm), która doprowadziłaby w uzdrowionym organizmie rynkowym do zwiększenia przychodów średnio o 10 tys. złotych miesięcznie dostarczyłaby budżetowi państwa dodatkowo około 100 mld złotych rocznie z tytułu dodatkowych podatków.
Mądre zarządzanie polega na pobudzaniu gospodarki, a nie na zadłużaniu.
Nie potrzebne są żadne dotacje unijne.
To wiara we własne możliwości, a nie żebractwo i uzależnianie. Efektywność gospodarowania to śnieżna kula, to budowanie ciągle rosnącego potencjału, to napęd rakietowy dobrze pracującej i dobrze zarządzanej wspólnoty.
Przytoczone liczby są tu mniej ważne, bo nie mogą być precyzyjne, ważne jest zrozumienie skali benefitów podatkowych w wyniku mądrego zarządu, mądrej pracy w sprawiedliwym otoczeniu i przy nieskrępowanej przedsiębiorczości.
Wydatki budżetowe – powinny być zbilansowane, przejrzyste i efektywne, pozbawione wszelkich zbędnych kosztów.
Tu podstawą jest profesjonalizm urzędniczy, nadzór i wprowadzona odpowiedzialność karna.
Weźmy dla przykładu program 500+. Już od pierwszego roku jego funkcjonowania nie było na niego pokrycia w dochodach budżetowych. Dzisiaj nie ma pokrycia środków na uzbrojenia i setki innych planowanych nieodpowiedzialnie i mnożonych bez opamiętania budżetowych wydatków.
Tak to jest, kiedy zarządzają wydatkami bajkopisarze posługujący się barwną retoryką, a nie wiedzą, doświadczeniem i rozumem.
Po stronie wydatków kluczowa jest także systemowa, strategiczna, organizacyjna zmiana dysponentów dochodów państwa redukująca udział organów centralnych do niezbędnego minimum.
Finansowanie inwestycji lokalnych ze środków centralnych to pomieszanie z poplątaniem. Gro wypracowywanych dochodów ma pozostawać w gestii władz lokalnych i lokalnych społeczności. Kluczem jest tu konieczna decentralizacja, ale zaznaczyć trzeba, że możliwa ona będzie jedynie jako konsekwencja likwidacji jej źródła – dzisiejszego systemu oligarchii partyjnej i wprowadzenie demokracji bezpośredniej.
Wymienione wyżej parametry ekonomiczne są pochodnymi opisującymi wprawdzie ważne aspekty, ale wynikające mimo wszystko z pierwotnych, głównych wskaźników gospodarczych opisujących potencjał państwa i efektywność gospodarowania.
Najbardziej miarodajny, mimo swoich wad oraz popularny w świecie jest wskaźnik wzrostu gospodarczego mierzony przyrostem krajowego produktu brutto – PKB.
Przyglądnijmy mu się.
Trzeba się zgodzić z bezsprzecznym faktem, że w ostatnich dekadach regularnie rośnie – z trzech ważnych powodów.
Pierwszym i najbardziej wartościowym powodem regularnego wzrostu PKB od czasu transformacji jest praca milionów Polaków. Jesteśmy dobrze wykształceni, ambitni, bardzo pracowici i zdeterminowani.
W tym miejscu, oddając nam hołd za te wspaniałe cechy muszę zastrzec, że nie dotyczą one wszystkich zamieszkujących nasz kraj. Mało tego ułamek pracujących wydajnie, uczciwie, z pasją, z odpowiedzialnością maleje z roku na rok.
Ten wątek upadku etosu pracy oraz spadek ilości płatników netto do budżetu rozwinę szerzej w dalszej części artykułu.
Po drugie PKB rośnie nominalnie, czyli dzięki inflacji. To również z tego powodu rząd może chwalić się wzrostami nakładów na poszczególne sektory. Pieniądze nominalnie są większe, ale realnie to już niekoniecznie.
PKB realne kraju jednak także rośnie. Poprawę naszych warunków życia, wzrost zamożności, poprawę infrastruktury widać gołym okiem i tego faktu nie można kwestionować.
Tak jak wielu potrafi rozróżnić PKB nominalne od realnego tak niemal nikt nie rozumie kolejnego powodu wzrostu PKB, czyli wzrostu kredytowego.
To trzeci ważny powód rosnącego PKB, który niestety obnaża smutną prawdę o naszej zamożności.
Polega on na generowaniu przyrostu produktu krajowego finansowanego z pożyczonych pieniędzy.
Podobnie jak wzrost nominalny nie powinien nas cieszyć, tak i wzrost w oparciu o kredyty i zadłużenia nie może być powodem do zadowolenia, a wręcz przeciwnie.
Łatwo taki „sukces” obnażyć.
Odejmijmy z gospodarki wpływ pieniądza pożyczonego, a okaże się, że naszych rzeczywistych przyrostów by nie było, a gospodarka byłaby w recesji.
Uzmysłówmy to sobie na przykładzie.
Wyobraźmy sobie, że w 2024 dostaliśmy kredyty, niewypracowane pieniądze na kwotę 100 mld polskich złotych.
Wzrost konsumpcji lub inwestycji z tego powodu spowoduje w okresie tego roku wzrost PKB, którego bez tych pożyczonych pieniędzy by nie było.
Przyglądnijmy się skali tej ukrytej „kroplówki” w szerszej perspektywie czasowej.
Długi i zobowiązania Polski jakich „dorobiliśmy” się w okresie transformacji od 1989 roku wynoszą na dzisiaj, wg ogólnych szacunków, może nawet 9 bln złotych. Stosunkowo mała część z tej kwoty tj. około 2 bln złotych to dług publiczny, porównywalna a może nieco większa kwota to zobowiązań względem UE, ponieważ dotacje unijne to zobowiązania, choćby ktokolwiek sądził, że jest inaczej.
Największa jednak część zobowiązań państwa na dziś i na realnie nas dotyczącą przyszłość stanowi, szacowany nawet na około 5 bln złotych, dług z tytułu zobowiązań społecznych, należnych Polakom rent i emerytur.
Pieniądze ze składek, także te z OFFe, które miały w założeniu stanowić kapitał na te zobowiązania wpadły do „bańki finansowej” tj. straciły parytet i stanowią dziś już tylko czysty zapis elektroniczny, zobowiązanie, bo zostały przejedzone.
Jak już wspomniałem, najważniejszy i najbardziej wartościowy składnik wzrostu PKB to praca milionów obywateli polskich. Jest nas pracujących 15 milionów (GUS za Styczeń 2023), a jednocześnie 15 milionów trybików w ogromnej „machinie przedsiębiorstwa Polska”. Jeśli w tej umownej krajowej „machinie” nie byłoby oporów, nie byłoby piasku w trybikach, a machina posuwałaby się w jednym kierunku to przyrost PKB byłby największy.
W skład tej machiny wchodzą również środki produkcji.
Wielu z nich pozbyliśmy się w wyniku spłat posocjalistycznych zadłużeń oraz tolerowanej grabieży majątku wspólnego w okresie transformacji. Wiele z tych aktywów oddaliśmy i nadal oddajemy w ręce „kapitału bez narodowości”, w tym bez polskiej narodowości.
I tu pojawia się kolejny aspekt, który dewaluuje PKB jako właściwy wskaźnik do oceny stanu ekonomii państwa. Otóż PKB to przychód i niewiele mówi o dochodach, o zyskach, o efektywności. Jakoś zapominają o tym politycy, ekonomiści i publicyści zachwycający się rosnącym PKB.
Oddaliśmy wiele gałęzi przemysłu, rynek obrotu materiałami budowlanymi, rynek spożywczy, rynek nieruchomości komercyjnych i magazynowych, usługi finansowe i ubezpieczeniowe w obce ręce, obcym kapitałom. Obroty na tych rynkach zwiększają polskie PKB, mało tego zwiększają też wpływy podatkowe, ale niestety nie zwiększają akumulacji kapitału, a raczej powodują drenaż naszego rynku i transfer zysków poza granice Polski.
Należy też wspomnieć o trzech „silnikach” napędowych PKB tj konsumpcji, inwestycji i produkcji. Aby przy nich manipulować trzeba mieć ogromną wiedzę oraz spełnić jeden dodatkowy istotny warunek – wielowymiarową zdolność przewidywania skutków. Nie znam takich osób, nie widzę na polskiej scenie politycznej.
Nominalne PKB w przeliczeniu na USD plasuje nas na 21 miejscu w rankingu państw naszego globu (wg MFW). Wydaje się wysoko. Jest to jednak spowodowane średnią wielkością naszego kraju i populacją 38 mln obywateli.
Dla lepszego zobrazowania efektywności potencjału ekonomicznego poszczególnych państw operuje się pojęciem PKB per capita, a więc wartością przyrostu krajowego produktu brutto w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Tu już widać, że z naszym potencjałem nie jest najlepiej. W tej kategorii plasujemy się na 45 miejscu (wg MFW) w rankingu państw między innymi za Łotwą, Estonią, Węgrami czy Litwą. Najciekawsze jest jednak spostrzeżenie, że wyprzedza nas także… niemalże upadła Grecja.
Jeśli wyprzedza nas kraj oliwek, z tradycją przesiadywania dużej ilości czasu przez mężczyzn w sile wieku w tawernach, to chyba coś mocno jest nie tak z tą naszą efektywnością.
Grecja to wspaniały kraj wspaniałych ludzi, ale zabrakło mu chyba kiedyś malkontentów, takich jak ja.
Teraz czas na konkluzję.
PKB rośnie, ale w wyniku rosnących zadłużeń.
Deficyt z roku na rok rośnie co oznacza, że co roku brakuje nam więcej pieniędzy.
Ilość zobowiązań również rośnie w wyniku rosnących kosztów obsługi nie tylko kredytów, ale także niektórych zakupów.
Zakup czołgów czy śmigłowców generuje dodatkowe ogromne koszty utrzymania, eksploatacji, dodatkowych kadr i ich szkoleń itd.
W tym samym czasie maleje liczba przedsiębiorców i wpływów podatkowych z PIT. Skąd więc mają pojawić się dodatkowe środki budżetowe lub nowe mieszkania? Znowu z kredytów? Podobno z inwestycji finansowanych właśnie z nich?
Jeśli kredytów nie spłaca ten co je zaciąga to nie spełniony jest kanon ekonomii – wspomniany już wcześniej przymus ekonomiczny, a tym samym efektywność.
W innym artykule wyjaśniam problem dotacji i kredytów sprowadzający się do dużej ilości beneficjentów rzeczywistych zanim jeszcze pierwsza złotówka zostanie wydana na tytułowy cel.
Efektywność państwa, czyli ekonomia, czyli gospodarowanie są więc dzisiaj obiektywnie niskie i aktualnie nie rokują nadziei na zmianę na lepsze
Problem złej efektywności państwa jest wynikiem wielu czynników. Przyglądnijmy się najważniejszym z nich. Na początek wskażę trzy, których korekę sam określiłem jako największe lewary potencjalnego wzrostu gospodarczego Polski.
1/ Właściwy zarząd, który jest najważniejszym czynnikiem wpływającym na efektywność każdej jednostki organizacyjnej począwszy od żłobka, poprzez fabrykę aż do państwa. Oznacza on:
- kwalifikowany wybór najlepszych z nas na poszczególne decyzyjne stanowiska w sektorze publicznym
- strukturalny, bieżący i ciągły nadzór nad pracą osób na stanowiskach kierowniczych
- krótką kadencyjność
- rzeczywistą odpowiedzialność za każdą podjętą lub zaniechaną decyzję.
2/ Przywrócenie demokracji i eliminację dzisiejszego systemu oligarchii partyjnej
- wybór reprezentantów obywateli, a nie reprezentantów partii
- likwidacja rzeczywistej dziś trójwładzy na rzecz trójpodziału władzy
- dalsza decentralizacja przenosząca środki finansowe i większość decyzji na lokalne społeczności
- dla wzmocnienia wspólnot utworzenie trzeciego ośrodka dysponującego środkami podatkowymi na lokalne cele, czyli samych podatników.
Taki stan zjednoczy i uaktywni społecznie cały naród, da nadzieję, poprawi efektywność, wyeliminuje spory, destrukcyjne podziały i ogrom patologii partiokracji.
3/ Nieunikniona sprawiedliwość.
W tym aspekcie trzeba wreszcie zgodzić się z oczywistą zasadą, że każde przewinienie przeciwko społeczeństwu, każda grabież, każda decyzja, która wpływa na skrajnie niesprawiedliwy podział wypracowywanych przez naród dochodów lub majątku musi być ścigana i osądzana bez prawa do przedawnienia.
Nie da się prawidłowo zarządzać narodowymi zasobami bez sprawiedliwości i odpowiedzialności.
Powyższe warunki są elementami strategicznych, ale koniecznych zmian systemu społeczno-politycznego Polski.
Inne to już czysto ekonomiczne zależności, a właściwie macierz zależności wpływająca na efektywność i rozwój Polski. Mogą być one pozytywne lub negatywne.
Do negatywnych zaliczę:
1/ spadek populacji, czyli wzrost śmiertelności, spadek dzietności – mniejsza populacja, mniejsze PKB
2/ rosnący konsumpcjonizm, który w początkowej fazie nakręca koniunkturę i wzrost PKB, ale nie motywuje do inwestowania
3/ spadek lokalnych inwestycji, który wynika z transferów pieniężnych do centrum zamiast wzmacniać lokalne możliwości
4/ wszelkie próby moderowania gospodarki przez polityków, które przynoszą więcej złego niż dobrego – każde wspieranie jednych jednocześnie przeszkadza innym uczestnikom procesów gospodarczych; wyjątek stanowi wspieranie potrzebujących obywateli przez wspólnotę wg ściśle określonego katalogu pomocniczości
5/ w powyższej kategorii mieści się również idiotyczne wspieranie inwestycji i inwestorów zagranicznych rozwalające jednocześnie w pył zasadę równego dostępu do rynku
6/ w tej kategorii mieszczą się również wymagające odrębnego potraktowania złodziejskie dotacje masowo konsumowane przez pseudo przedsiębiorców – jeden dostaje wszyscy spłacają; głupiej już się nie da
7/ malejąca ilość płatników netto do budżetu tj. tych którzy wypracowują dochód narodowy; ilość zawodów, które są beneficjentami redystrybucji dochodów państwa rośnie kosztem tych pierwszych; nie ujmując nic tym szlachetnym zawodom chleba z nich nie będzie, ani czołgów, ani szpitali, a także dróg i przedszkoli nie przybędzie; dobrze jest sobie to uzmysłowić w dobie inflacji i kryzysu
8/ upadek etosu pracy, a wzrost wszelkich odmian rozdawnictwa i żebractwa
9/ afirmacja wszech-wolności i liberalizmu, lewactwa np. mieszkanie prawem, przejawiające się próbą zrzucenia odpowiedzialności państwa za niedobór mieszkań na Kowalskiego; już sam ten fakt powinien stanowić podstawę do dyscyplinarnego zwolnienia premiera tolerującego taki bandycki stan dłużej niż 100 dni rządzenia
10/ zakończę nieskończoną listę czynników wpływających na efektywność i ekonomię państwa wskazując na trzy ogromne grupy ludzi odpowiedzialnych za dzisiejszy, patologiczny stan państwa i naszą marną ekonomię:
- pierwsza to już nie raz przeze mnie wskazywana oligarchia partyjna, nieudacznicy politycy konfliktujący naród
- druga to elity intelektualne kraju, „gadające głowy” bez zdolności analitycznych nie potrafiące nie tylko zdiagnozować stanu państwa, ale też wskazać rozsądnych propozycji naprawy
- trzecia wreszcie to większość obywateli Polski – konformistów, interesariuszy i tchórzy – czas by do nich ta ocena dotarła, by już nie zasłaniali się prawem do własnych poglądów maskując zwykłą, katastrofalną w skutkach dla Polski i przyszłych pokoleń głupotę.
A młodzież niech się szybko zastanawia nad alternatywami, bo:
- będziecie spłacać długi waszych rodziców i dziadków
- nie będziecie mieli gdzie mieszkać chyba, że kątem u rodziny
- wasze zarobki będą się już tylko dewaluowały, więc pielęgnujcie zdjęcia z wakacji
- rozważnie wybierzcie sobie ideologię, dla której będziecie się okładać nawzajem na barykadach
- a na koniec… uczcie się rosyjskiego.
Czego Wam nie życzę
Jacek Ambroży